27 marca
Leniwy poranek nad oceanem. Jemy śniadanko i ruszamy z powrotem do miejscowości. Bierzemy za 2 euro autobus na Costa Adeje. Wysiadamy i najpierw idziemy do sklepu. Kupujemy sobie duże lody i idziemy na plażę gdzie zjadamy je siedząc w cieniu palmy. Dziś dzień odpoczynku po Teide :) Chwilę siedzimy na plaży, a potem znajdujemy sobie restauracje z widokiem na morze gdzie zamawiamy sobie paellę czyli typowe hiszpańskie danie. Ja wegetariańską, a Paweł mix, ktory okazuje się z kurczakiem, wieprzowiną, krewetkami i małżami. Nasze dania serwowane są na tradycyjnych patelniach, a porcje są ogromne. Najadamy się po uszy. Jeden obiadek kosztuje 13euro, co jak popatrzeć na to, że jest to Hiszpania i restauracja jest nad samym morzem w głównym kurorcie i porcja jest taka, że najadłyby sie dwie osoby to wydaje nam się dobrą ceną. Idziemy potem poleżeć na kolejną plażę. Nogi zdecydowanie potrzebują dziś odpoczynku. Po południu idziemy kilka kilometrów za kurorty na nasze plaże z jaskiniami. Ale dziś rozkładamy karimatki po prostu nad oceanem. Zasypiamy wsłuchując się w niesamowite odgłosy lęgujacych tu ptaków (nazwaliśmy je roboczo kury z Teneryfy, a potem znaleźliśmy na necie, że ptak wydający tak dziwne odgłosy nazywa się Burzyk żółtodzioby (Scopoli's shearwater).