13.03
Po 4 rano dojezdzamy do Barcelony. W Barcelonie autobus zatrzymuje sie na 2 przystankach. My mamy wykupiony bilet na ten pierwszy Estacio del Nord. Ale już po kupieniu biletu dostaliśmy zaproszenie od Jakoba, który mieszka bardzo blisko drugiego przystanku Barcelona Sants. Kierowca mówi tylko po hiszpańsku więc z pomocą tłumacza google, a potem też z pomocą innej pasażerki, która mówi po angielsku, pytamy się kierowcy czy na tym bilecie możemy pojechać na drugi przystanek. Mówi, że tak. I w ten sposób tuż przed 5tą rano ladujemy w domu Jakoba i Judith. Jakob był 17 lat temu w couchsurfingowym domu u mnie i Bartka w Krakowie. Potem 13 lat temu gościł mnie i Jarka w Barcelonie. I teraz też przyjął nas z otwartymi ramionami. Otwiera nam drzwi i wraca spać. Dostajemy swój pokoik i po 5 minutach już śpimy.
Wstaję koło 10tej. Jakob jest w pracy, zostawił nam klucze i wszystko objaśnił przez whatsapp. Jemy śniadanko i idziemy do sklepu i na krótki spacerek po okolicy. Dziś po dwóch zarwanych nockach taki dzień bardziej odpoczynkowy. Gotujemy obiadek i popołudnie spędzamy z Jakobem. Jego partnerka Judith dziś nocuje u swoich rodziców, ktorzy mają na dniach operacje. Spędzamy wieczorek na miłych rozmowach z Jakobem.
14.03
Wysypiamy się. Jeszcze leżąc w łóżeczku scroluję fejsbuczka i nagle patrzę, że moja znajoma z dawnych lat z Serbii wrzuciła właśnie posta z Barcelony. Piszę do niej: jesteś teraz w Barcelonie? Ona mi na to: tak, a ty? Ja: Ja też!
I w ten oto sposób po godzinie od tej konwersacji spotykamy się na stacji Sants 10 minut drogi od nas. Maja jest ze swoją córką Ženią. Ostatnio widziałyśmy się 16 lat temu - obie byłyśmy goszczone przez Janę z Pazinu w Chorwacji (u Jany byliśmy z Pawłem miesiac temu i rozmawialismy o Maji). Ženia była wtedy malutkim dzieckiem, teraz to dorosła dziewczyna. Mieszkają w Serbskim mieście Novi Sad i zawsze śmiały się z mojego panieńskiego nazwiska, które brzmi podobnie. Idziemy razem obejrzeć Placa de Espanya, a po drodze rozmawiamy. Potem żegnamy się i ruszamy na zwiedzanie w swoją stronę. My idziemy przejść się słynną ulicą Ra Lambra, a potem siadamy chwilę odpocząć nad morzem. Następnie ruszamy w wąskie uliczki starego miasta. To moja ulubiona część Barcelony. Oglądamy katedrę i wiele klimatycznych budynków. Następnie idziemy zobaczyć Sagrada Familia. Bazylika wg projektu Gaudiego jest ciągle w budowie i ma być ukończona w 2026 roku. Widziałam ją ostatnio kilkanaście lat temu gdy była jeszcze dużo mniejsza. Kiedy ja widzimy to oboje mamy to samo odczucie: jest kiczowata. Kiedy była tylko stara część to mi się bardzo podobała. Teraz nowa część zupełnie nie pasuje do starej, "przygniata" ją, a całość robi na nas wrażenie kiczu. Idziemy dalej obejrzeć domy projektu Gaudiego. Te mi się podobają, a Paweł stwierdza, że tworczość Gaudiego to jednak nie jego styl. Wracając zachodzimy na zakupy do sklepu. W domku gotujemy obiadek i odpoczywamy. Poznajemy w końcu Judith, partnerkę Jacoba. Ta dziewczyna roztacza wokół siebie tak ciepłą aurę, że jestem nią od początku zachwycona. Wieczorkiem oni idą do teatru, Paweł zostaje w domu, a ja idę 4km w okolice starego miasta na spotkanie couchsurfingowe. Spotkanie zaczyna się 45 minut pozniej niz było na evencie, ludzie schodzą się powoli. Poznaję Bena, Niemca z Monachium który tu mieszka i Lizę, jego goscia, przesympatyczną dziewczynę z Freiburga (koło Francuskiej granicy), która jest w 2 tygodniowej podróży. Na spotkaniu jest też Wloch z Torino, Irakijczyk i skosny Amerykanin, który tu mieszka. Na spotkanie przychodzą też Maja i Ženia. A potem schodzi się jeszcze kilka osób. Bardzo fajna atmosfera. Wychodzę ze spotkania przed 23cią i wracam do domku.
15.03
Wstajemy, jemy śniadanko i idziemy się spotkać z Marko. Marko to Serb, który goscił mnie i Bartka 16 lat temu w Belgradzie. Gość był totalnie w naszych klimatach - uwielbiał przyrodę, górskie wycieczki i jeżdżenie stopem. Przez 2 lata podróżował i był w kilku miejscach (m.in.Istanbul, Tbilisi) gdzie zakładał couchsurfingowe domy i gościł każdego kto prosił o ugoszczenie majac po 20-30 gosci każdej nocy. Potem mieszkał przez trochę w Brukseli, a od jakiegoś czasu mieszka z żoną (Francuzką) i dwojką dzieci w Barcelonie. Ucieszyłam się mega, że udało nam się spotkać po latach. Idziemy razem na spacer na wzgórze Montjuic. Tu jest trochę miejscówek gdyby ktos chciał spać na dziko w Barcelonie. Ogladamy z góry panoramę miasta i widok na port. A na koniec schodzimy przez przepiękny park palmowo-kaktusowy. Dziś jest mega goracy dzień, Paweł zaczyna się zastanawiać co to bedzie dalej, bo jutro ruszamy dalej na południe. Żegnamy się z Marko i idziemy na poszukiwanie rzeczy potrzebnych na dalszą część podróży. Udaje nam się znaleźć krem z filtrem przeciwsłonecznym i lekką karimatę (potrzebujemy drugiej). Wracamy do domku, a potem wychodzimy jeszcze po zakupy na drogę do Lidla. Resztę popołudnia/wieczoru gotujemy, pakujemy się, rozmawiamy z Jakobem i Judith. Żegramy się o 20tej, bo oni wychodzą na koncert. My wychodzimy koło 22giej i ze stacji Sants bierzemy pociąg na lotnisko. Mamy lot nad ranem, więc tak jak wielu ludzi dookoła znajdujemy fajne miejsce, rozkładamy karimatki i próbujemy choć trochę odpocząć przez noc.