Dość szybko zabiera nas dwóch Węgrów. Jadą około 20km, mają swój jacht w pobliskim porcie i przygotowują go do sezonu. Zaraz potem zabiera nas super chorwacka rodzinka: rodzice i dorosła córka. Za kierownicą mama. Zabierają nas do Biogradu na Moru i tam na miejscu zapraszają do kawiarni na herbatę i przepyszne ciasta. Siedzimy i rozmawiamy. A potem odwożą nas do głównej drogi i łapiemy dalej. Po chwili zabiera nas Czech, który ma żonę Polkę i mieszkają razem tu w Chorwacji. Jedzie do Zadaru i zawozi nas pod same słynne morskie organy. Morskie organy są przy brzegu morza, woda wpływa do nich falami i gra melodię w zależności od wiatru, fali itp. Siadamy, słuchamy, jemy przekąski. Potem spacerujemy po starym mieście. Są do zobaczenia rzymskie, romańskie i przedromańskie zabytki. Potem idziemy do Decathlonu w poszukiwaniu łatki do materaca. Niestety nie mają. A potem idziemy na wylotówkę i łapiemy stopa. Jest już po 16tej. Łapiemy do zmroku bez skutku. Gdy robi się ciemno idziemy na drugą stronę ulicy gdzie są fajne krzaki, odchodzimy trochę od drogi i rozbijamy namiot. Miejsce jest fajne, choć blisko jest opuszczony budynek.
18 luty
Pawel wstaje rano za potrzebą i po chwili wraca mówiąc, że przy opuszczonym budynku, 50m od nas stoi policja. Dziki camping w Chorwacji jest zabroniony, w lecie sypią się kary, w zimie podobno nikogo to nie obchodzi. Nasz namiot stoi za krzaczkiem, więc nie jest widoczny. Zwijamy się w trybie szybkim. W kucki składamy namiot, bo na stojąco byłoby nas trochę widać. Spakowani ruszamy do drogi. Blisko drogi siadamy i jemy śniadanie. A potem wracamy i kontynuujemy łapanie stopa.