Dochodzimy na terminal chorwacki bardzo zmęczeni. Pogranicznik jest bardzo sympatyczny. Stajemy zaraz za terminalem i łapiemy stopa. Ruch jest bardzo niewielki. Na przełęczy wieje i jest chłodno, więc gdy już trochę odpoczęliśmy i zmarzliśmy to ruszamy w dół 3km do skrzyżowania do pierwszych wiosek. Czekamy z 10 minut i wyjeżdża stamtąd pan, który zabiera nas tam gdzie chcemy czyli do Kupari. Kupari leży 8km od Dubrovnika. Kiedyś był to resort rządowy w którym wypoczywało wielu oficjeli i ważnych osobistości. W 1991 roku został zbombardowany. Od tamtego czasu hotele stoją opuszczone i odwiedzają je głównie turyści lubiący urban exploring. Docieramy tu o zmierzchu. Wchodzimy do jednego z hoteli. Wchodzimy na drugie piętro i znajdujemy fajne, płaskie miejsce pod murem na tarasie przy dawnej restauracji. Gałęziami sprzątamy gruz, potłuczone płytki i szkła. A kiedy już jest czysto, rozbijamy namiocik i idziemy spać. Nad nami kilka pięter opuszczonych pokoi. Jest ciepła noc, koło 10 stopni.
2 luty
Wstajemy o 6tej, zwijamy namiocik i zaczynamy włóczyć się po opuszczonych hotelach. Najstarszy hotel jest z 1920 roku i jest w zupełnie innym stylu niż wszystkie pozostałe zbudowane w komunistycznych czasach. W tym właśnie nastarszym robimy sobie śniadanie i poranną herbatkę. Rano zaczął wiać silny wiatr, który dodaje klimatu całej hotelowej scenerii. Chodzimy po kolejnych hotelach, zaglądamy do pokoi, wchodzimy na piętra. Jest ileś miejsc po pożarach. W jednym hotelu oglądamy basen w którym trenowali jugosławiańscy olimpijczycy. Teraz leżą w nich wśród innych śmieci stara sofa, deski i lodówka.