Znajdujemy knajpke o której opowiadała nam poznana dziś na stopa dziewczyna. Jest przyjemnie, jest wifi i prąd. Ładujemy się, szukamy couchsurferów, uzupełniamy bloga, zgrywamy zdjęcia. Przed 22gą ruszamy szukać miejsca do spania. Mamy namierzoną zieloną przestrzeń nad monastyrem. Najpierw idziemy przez stare miasto, a potem dochodzimy do dużego parku-zarośla. I wszystko byłoby super gdyby nie to, że poza dużymi stromiznami wszędze są bardzo kolczaste rośliny. Znajdujemy w końcu w chaszczach placyk gdzie tych roślin jest mniej i dokładnie go czyścimy, wycinając rośliny przez 20 minut nożykiem. Gotowe :) Rozbijamy namiocik i idziemy spać. Niestety okazuje się, że gdzies (prawdopodobnie przy zwijaniu rano) jeden z materacyków się znowu przebił i po 20 minutach schodzi z niego całe powietrze. Na szczęście mamy cienką, dodatkową karimatę, więc w dodatnich temperaturach mamy jak spać. Będziemy próbować jutro naprawić materacyk. Jest ciepła noc, o północy jest 9 stopni. Zasypiamy ukryci w śródziemnomorskich zaroślach.
1 luty
Wstajemy o 6tej. Pakujemy się, zwijamy namiocik i jeszcze przed wschodem słońca dochodzimy na śliczny punkt widokowy z ławeczkami z widokiem na zatokę. Gotujemy wodę na zupki i herbatę. Słoneczko wschodzi tuż przed nami nad zatoką. Jest pięknie. Pijemy herbatkę patrząc na poranne słońce i oświetloną nim zieleń. Obok jest cmentarz z kranikiem, więc bierzemy stamtąd wodę w butelki i myjemy włosy. Paweł przy użyciu wody znajduje dziurkę w materacyku i łata ją. Potem idziemy na stare miasto i spacerujemy dookoła. Jest tu bardzo przyjemnie.
Robimy zakupy na najbliższe dni, bo słyszeliśmy, że w Chorwacji jest znacznie drożej. Kupujemy za 2 euro butelkę czarnogórskiego wina. Na koniec idziemy na wylotówkę. Ruch jest głównie miejscowy. Idziemy więc pieszo na granicę, bo jest do niej kilka kilometrów. Im bliżej granicy tym ruch jest mniejszy. Na granicy odległość między terminalami czarnogórskim i chorwackim to 2,6km. W dodatku pod górę, bo chorwacki punkt jest na przełęczy.