Wysiadamy za miastem przy jednej z obwodnic. Idziemy na drugą strone węzła drogowego i pod wiaduktem bez łapania zatrzymuje sie dla nas jedno auto oferujac 10km podwózki, a zaraz potem drugie - do samego Gaziantep. Pan jedzie busem, jest handlarzem obuwia. Zaprasza nas po drodze na herbate. Zatrzymujemy sie tez przy drzewach oliwkowych i pistacjowych. Wymieniamy się z kierowcą kontaktami na fb. Zawozi nas w Gaziantep na same bramki. W międzyczasie, po naszym wyjeździe z Urfy, w Urfie jest małe trzesienie ziemi o sile 5.5. Na bramkach na raz łapiemy dwa stopy, idziemy do cieżarówki, która jedzie do portu w Mersin. Kierowca jest bardzo przyjazny, sporo rozmawiamy przez translator. Wjeżdżamy w krainę gdzie jest bardzo ciepło, są plantacje pomarańczy, rosną kaktusy i agawy. Częstuje nas ciastkami i solonymi orzechami laskowymi, daje jeszcze paczki ciastek na drogę. Zostawia nas na bramkach na autostradzie za Adaną. I tam mamy szybko kilka stopów, ale w każdym najpierw cos nie pasuje. Pierwszy chce nas zabrać, ale niecałą trasę (a niedługo robi się ciemno), drugi to laweta i chce abysmy położyli plecaki na lawecie i sugeruje że nie spadną, trzeci jedzie tylko kilka kilometrów. I w koncu zabieramy sie cieżarowką z czwartym. Fajny czlowiek, trochę mowi po angielsku. Ale też kombinowal aby nie mowiac nam pojechac starą drogą, a nie autostradą (na szczęście Paweł zainterweniowal gdy ten chciał skręcić). Wjeżdżamy w dużo zimniejszą krainę niż wybrzeże gdzie bylismy przed chwilą. 20km przed naszym zjazdem kierowca robi pauzę. Jestesmy już zmeczeni, jest już ciemno. Kolo 20tej wysiadamy na zjeździe z autostrady. Zjazd jest długi, 3-kilometrowy. I cały super oswietlony. Idziemy zjazdem, a jak cos jedzie to łapiemy stopa. Po 2km zatrzymuje się chłopak, który mieszka w jednej z wiosek Kapadocji. Po drodze w miasteczku Nevşehir idziemy z nim do domu jego rodziców. Wchodzimy do mieszkania w bloku. Siadamy w pokoju gdzie na łóżku siedzi w poscieli jego babcia, a jego rodzice na małym stoliku na podłodze szykują dla nas jedzenie. Poza ciastkami nie jedlismy nic od śniadania, więc jesteśmy przeszczęśliwi. Pijemy herbate i jemy bułkę z jajecznicą, masłem i dzemem. Ojciec naszego kierowcy opowiada przez translator, że są rodzina z Salonik, ale mieszkaja tu wTurcji. Potem nasz kierowca pokazuje nam jeszcze po drodze twierdzę w Nevşehir i zawozi dokładnie w miejsce gdzie chcemy się dostać - na skraj doliny zwanej Doliną Gołębi.