Stajemy w środku miasta z karteczką "Saliurfa" i juz po chwili zatrzymuje się auto. Kierowcą jest dziewczyna mówiaca po angielsku, a oprócz niej są w aucie 3 inne osoby. Upychamy się w 6tkę i jedziemy na sam koniec miasta. Tam oni skręcają, a my przechodzimy kawałek dalej i już w dobrym miejscu łapiemy stopa. Słońce zachodzi nam za plecami i słabo nas widać, ale mimo to zatrzymuje sie dla nas ciężarówka. Kierowca zabiera nas kilka kilometrów na krzyżówkę. Daje nam ciastka i rozmawiamy z nim przez translator. Opowiadamy o Nemrucie, a on pyta na czym gotujemy w górach. Wysiadamy na rozdrożu, przechodzimy na właściwą drogę i zatrzymuje się dla nas drugie auto. Świetny kierowca, nauczyciel historii, zabiera nas do samej Urfy. Mieszka w Urfie i codziennie jeździ do Adiyaman pomagać ludziom, którzy ucierpieli w czasie trzęsienia ziemi - pracuje teraz dla unicefu. Opowiada nam przez translator dużo ciekawych rzeczy. Na przykład o tym, że Urfa i Diyarbakir konkurują ze sobą w temacie kebabów z watróbki. O tym, że w Urfie żyje milion uchodźców z Syrii (2,5mln miasto). Mówi nam co warto zobaczyć w okolicy. Po drodze przejeżdżamy przez rzekę Eufrat. Dojeżdżamy do Urfy już po ciemku. Od miejsca gdzie nas zostawił mamy 2km do domu naszego hosta. Idziemy jedną z głównych ulic, robimy po drodze małe zakupy w bimie i dochodzimy pod wskazany adres. Nasz host Ismail czeka na nas już na zewnatrz na ulicy i macha do nas. Prowadzi nas do siebie. Mieszka w bardzo prowizorycznych warunkach. Kupił stary dom i remontuje go na hotel. Będziemy spać z nim w malutkim pokoju z trzema łóżkami. Nie ma jeszcze drzwi z podworza do pokoi, więc wejście do pokoju w którym mieszka zastawia paletami styropianu. Mówi: to jak z Alibaby: sezamie otwórz się. W środku jest temperatura jak na zewnątrz - jakieś 10 stopni. Nasz host włącza nam na telewizorze polską telewizję. Jest pierwszy dzień świąt i akurat leci koncert kolęd z Koscioła Mariackiego w Krakowie. A potem szykuje dla nas ciepły obiadek - dobrze doprawione spagetti i Ayran (tutejszy wodnisty jogurt). A potem pijemy herbatkę i jemy ciastka. Nasz host puszcza nam dużo fajnej muzyki, część sobie zapisujemy by słuchać w Polsce.
Wychodzi też na chwilę i wraca z pyszną baklavą dla nas. Mega zmęczeni idziemy spać zaraz po 22giej.
26 grudnia
Wstajemy i jemy śniadanie. Nasz host Ismail robi nam jajecznicę z pikantnym sosem pomidorowym i idzie do piekarni po ciepły miejscowy chlebek (taki płaski). Po sniadaniu bierzemy prysznic w zimnej wodzie (bo taka tylko tu jest), ja sobie ciut tylko podgrzewam na kuchence. A potem ruszamy na miasto z naszym hostem. Chodzimy po labiryncie uliczek starego miasta, zagladamy kilkusetletniego do budynku, który był kiedyś kosciołem, a teraz jest salą konferencyjną. Ismail zabiera nas do prześlicznego budynku z fontanną na dziedzińcu i wielkim drzewem z owocami, które przypominają cytryny, a są wielkości kokosa. Nazywają się po turecku kebbet. Jest też kilka mniejszych drzewek cytrusowych, a na jednym dojrzałe cytryny. Własciciel, kolega naszego hosta przynosi nam herbatę i daje jeden z owoców kebbet. Potem idziemy do głównej części miasta - na punkt widokowy na miasto i do parku gdzie jest słynny park z rybami. W dużej sadzawce pływa mnóstwo ogromnych karpi. Ludzie kupują w kiosku karmę i je dokarmiają. Sa to ponoć swięte ryby (wiąże się z nimi legenda związana z Abrahamem) i nie wolno ich zjadać. Kto zje to podobno oslepnie. No więc ludzie masowo dokarmiają tu setki ryb. Dalej idziemy do nekropolii. W skarpie są jaskinie, które były grobowcami. Ogladamy film o zwyczajach jak tu chowano ludzi. A potem idziemy na herbatę do karawanseraju, w którego środku jest kafejka. Wokół karawanseraju jest bazar. Bardzo klimatyczny i bardzo orientalny. Widzimy tu dużo ludzi pochodzenia arabskiego - o innej urodzie i w innych strojach. Nasz host zostawia nas i idzie załatwić swoje sprawy. My w tym czasie umawiamy się z Canem z couchsurfingu i jego dziewczyną. Zabierają nas swoim autem do tymczasowego miejsca gdzie Can mieszka. A jest to kontener. Can miał dom w centrum miasta, który trochę ucierpiał w trzęsieniu ziemi. Więc Can go remontuje, a w tym czasie mieszka w kontenerze. W kontenerze mieszka z nim kot i suczka z małymi szczeniaczkami. Robią dla nas kawę i tosty i rozmawiamy razem. Can pracuje dla czegoś w rodzaju urzedu miasta i zajmuje się bezdomnymi psami. Potem odwożą nas do miasta. Idziemy jeszcze zwiedzić wielki meczet, przy którym jest święta grota, w której podobno urodził się Abraham. Jest oddzielne wejscie do groty dla kobiet, a oddzielne dla meżczyzn. A potem wchodzimy do wnetrza meczetu, który jest bardzo ładny. Potem wracamy do naszego hosta. Ismail robi dla nas tradycyjne tutejsze jedzenie: owcze mieso z pomidorami i świeżym tutejszym pieczywem. Potem Paweł i Ismail oglądają turecki film o Turkach i Kurdach. A ja pracuję dalej nad blogiem.
27 grudnia
Dzień odpoczynku. Suszymy namiot, ogarniamy zdjęcia i bloga.
28 grudnia.
Wstajemy rano, jemy śniadanie, robimy zakupy w bim-ie na przeciwko i ruszamy z Ismailem autobusem. Płaci sie kartą miejska, wiec Ismail płaci za nas i nie chce pieniedzy. Dojeżdżamy z nim na dworzec przesiadkowy. Żegnamy się tam z naszym hostem, on nas wsadza do kolejnego autobusu, płaci za nas i mówi kierowcy gdzie mamy dojechać.