Nasz kierowca jest bardzo fajny, choć mówi tylko po turecku. Rozmawiamy przez translator. Teraz mamy internet, więc możemy też nagrywać i odtwarzać zdania, a nie tylko pisać (w wersji offline jest tylko pisanie). Trasa jest przepiekna. W większości prowadzi nad brzegiem jeziora i pośród pięknych, ośnieżonych gór. Pan robi przerwę i zaprasza nas na herbatę i obiad. W knajpce jak wchodzimy to wszyscy sie na nas patrzą - we wschodniej Turcji jesteśmy ciagle atrakcją, bo tu jest niewielu turystów. Jedzenie jest super i najadamy się po uszy. Pan dowozi nas do miasteczka Tatvan. Miasteczko jest położone nad tym samym jeziorem co Van, tylko ponad 100km dalej. To najwieksze jezioro w Turcji. Iziemy najpierw 4km przez miasteczko, a potem mamy w planie 11km podejście drogą na krawędź wulkanu Nemrut Golu (800m do gory). Pierwsze 3km podwozi nas pan jadący do ostatniej wioski. Dalej idziemy spory kawałek. Zaczyna się śnieg, a na drodze lód. Po jakimś czasie przejeżdżają kolo nas kolejni ludzie - w aucie są dwie pary jadące do krateru. Zapraszają nas do auta i jedziemy z nimi kawałek. Niestety mają zimowe opony i dwa kilometry od brzegu krateru nie dają rady jechać dalej. Zawracają i mowia, że jesteśmy szaleni, że chcemy spać w namiocie (w tej chwili jest -5 stopni). I w ogóle wszyscy tutaj ostrzegają nas przed niedźwiedziem, który gdzieś tu podobno mieszka. Dojechaliśmy z tymi ludzikami na wysokość ponad 2400m. Góry nad jeziorem są w pieknych kolorach zachodzącego słońca. Postanawiamy dziś zostać tutaj i rozbić namiot z tym widokiem. Paweł walczy aby dobrze przytwierdzić namiot do podłoża. Gdy namiot jest gotowy siedzimy w środku i pijemy ciepłą herbatę. Jestesmy jak najedzeni obiadem, że nie mamy ochoty na kolację. Wieczorem jest w namiocie -6, -7 stopni. Prawie nie ma wiatru, są gwiazdy i ksieżyc. W oddali pięknie oświetlone miasta.
20 grudnia
Budzimy się rano. Tuż ponad nami góry są w chmurach. Jest pochmurno i nie widać wschodu słońca tylko jego odbicie w jeziorze. Zwijamy namiot i ruszamy pod górę. Do krawedzi krateru zostały nam 2km i 100m w pionie. Szybko wchodzimy w chmurę. Ślady najwytrwalszych samochodów kończą się po kilometrze. Dalej już tylko zaspy przez ktore nie przejedzie żadna terenówka i ślady kilku osób. Idziemy po śladach do krawędzi krateru. Dookola biało. Widać na maksymalnie 50 metrów. Schodzimy w dół. Po kilku kilometrach mijamy auta probujące jechać w górę. Jedno z tych aut zatrzymuje się i zabiera nas w dół do głównej drogi. Pan jest zaskoczony, gdy mówimy mu, że nocowaliśmy na gorze w mrozie w namiocie.