Wysiadamy 1,5km od domu naszej gospodyni z couchsurfingu i dochodzimy do niej na piechotę. Gülhan jest świetną, otwartą, młodą dziewczyną, która rok temu była na wymianie studenckiej przez pół roku w Polsce. Dlatego też bardzo się ucieszyła jak dostała prośbę o nocleg od nas. Pracuje dla Turkish Airlines w call center i ma zmiany w różnych nietypowych godzinach. Dziś idzie do pracy na 17tą i wraca o 2giej w nocy. Chwilę rozmawiamy, pokazuje nam wszystko i wychodzi do pracy. A my na spokojnie bierzemy prysznic i robimy pranie. W domu jest bardzo gorąco, wiec pierzemy też większe rzeczy m.in. lisiczkę Popadię, która podróżuje przy moim plecaku. Spędzamy wieczór na porządkowaniu rzeczy po Iranie i przygotowaniach do dalszej części podróży.
16 grudnia
Wysypiamy się. Gülhan wróciła w środku nocy razem ze swoim chłopakiem, a my nawet nie zauważyliśmy, spaliśmy twardo po ostatniej nocy w autobusie. Jemy we czwórkę śniadanie. A potem chłopak Gülhan idzie do pracy, a my z Gülhan ruszamy do miasta. Dzięki niej szybko znajdujemy w sklepie nową sprzaczkę do pasa biodrowego do Pawła plecaka. Gülhan zabiera nas do fajnej knajpki gdzie przy herbacie uczy nas grać w bardzo popularną tutaj grę Tavla. Wcześniej zarówno w Turcji, jak i w Gruzji, jak i w Iranie widzieliśmy dużo ludzi grajacych w nią na ulicy. Potem idziemy na targ gdzie ludzie sprzedają niesamowicie dobre owcze sery, domowe masło i słone, suszone ryby. Kupujemy kawałek sera na śniadanie. Potem mijamy piekarnię, gdzie piecze się płaskie chlebki trochę podobne do lawasza. Chcemy kupić taki chlebek, ale pan daje nam go w prezencie. Idziemy na targ gdzie Pawel znajduje sobie torebko-saszetkę w kolorowe wzory (jego stara saszetka jest już poprzecierana i zaczyna się dziurawić). Potem kupujemy turecką kartę sim. Gülhan rejestruje ją na siebie i dzięki temu płacimy 450, a nie 800lir (63, a nie 112zł). I na koniec robimy zakupy w Bim-ie czyli naszej ulubionej tureckiej sieci marketów. Wracamy do domu. Gülhan wychodzi do pracy, a my szykujemy sobie obiadek, kroimy owoce i robimy sobie miły, odpoczynkowy wieczorek.
17 grudnia
Wstajemy i jemy śniadanie z Gülhan i jej chłopakiem. Po śniadaniu ruszamy eksplorować miasto :) Idziemy najpierw do ruin zamku, które są w centrum. Teren zamku jest ogromny i mamy problem ze znalezieniem wejścia. W pewnym momencie zatrzymuje się koło nas pan jadący autem i mówi, że jeśli chcemy wejsc do zamku to możemy podjechać z nim do wejścia, bo on tam pracuje w sklepie z pamiątkami i właśnie tam jedzie. Wysiadamy przy bramie i kupujemy bilety po okolo 10zl. Pan zaprasza nas do swojego sklepuku na herbate, ale ma niedługo padac, więc dziękujemy i póki jest piękna pogoda idziemy zwiedzać zamek. Widok z ruin jest przecudowny. Na dole miasto, a dookoła góry i jezioro. Po zamku idziemy na brzeg jeziora. Jezioro jest ogromne i nie widać jego końca. Brzeg jest kamienisty, obok promenada, trawa i dużo ławeczek i wiatek do piknikowania. W drodze powrotnej idziemy do domu kotów. To niesamowite miejsce gdzie mieszkają typowe dla Vanu białe koty z różnokolorowymi uszami. Jest ich tu kilkadziesiąt. Bilet wstępu kosztuje około 3zł. Koty mają bardzo fajne warunki, duzo drapaków i legowisk, w środku jest czysto i przyjemnie. Pan daje nam mokrą karmę w miseczce i koty momentalnie nas obsiadają. Pan nawet pokazuje jak kot je karmę siedząc u nas na ramieniu. Wracamy do domu, po drodze robiąc zakupy. Wieczorkiem odpoczywamy, a ja przenoszę naszego bloga na nową platformę, bo geoblog przestał być obsługiwany przez Chrome i główne przeglądarki.
O północy Gülhan kończy pracę, zaprasza czwórkę swoich znajomych i swojego chłopaka i siedzimy razem ponad dwie godziny na nocnej imprezie. Paweł przygotowuje dla nich ciekawostkę - grzane piwo z jajkiem i przyprawami. Proszą o przepis. Wszyscy tutaj mocno palą i palą w domu. Papierosy kosztują tu za paczke ciut ponad 2zł. Znajomi Gülhan są bardzo fajni. Zgadujemy się zwłaszcza z jej sąsiadką, która też mówi całkiem dobrze po angielsku. Jest też chłopak, który ma bardzo fajne poczucie humoru. W żartach zwraca sie do Pawła "sir".
18 grudnia
Odsypiamy imprezę, a potem Gülhan idzie do pracy, a my jemy śniadanie i odpoczywamy. Ja pracuję sporo czasu nad przerzucaniem materiału na nowego bloga. Koło 18tej przychodzi dwójka znajomych Gülhan - dziewczyna, która lubi się do wszystkich przytulać i chłopak, który pieknie śpiewa kurdyjskie piosenki. Dziewczyna szykuje dla nas tradycyjne kurdyjskie jedzenie - Kysyr (warzywa z kaszą bulgur). Po 19tej przychodzi z pracy Gülhan, pojawia się też jej chłopak, poznana wczoraj sąsiadka i jeszcze dwójka znajomych. Szykują super posiłek. Rozkładają na środku dywanu ceratę, na której lądują Kysyr, bardzo tłusty rosołek oraz lahmacun - chlebek ala lawasz z pizzą. I do tego taki wodnisty jogurt do picia. Całość jest super dobra, choć rosołek jest dla mnie ciut za tłusty. Potem robią nam turecką kawę i jedna koleżanka wróży innym z fusów po kawie. Jedna z koleżanek zostaje dziś na noc u Gülhan. To nasz ostatni nocleg w Van, więc kładziemy się spać dość wcześnie by następnego ranka wstać w miarę wcześnie.
19 grudnia
Wstajemy, bierzemy prysznic, jemy śniadanie, żegnamy się z Gülhan i ruszamy w drogę. Wczoraj padał snieg, potem świeciło słonko, wiec dziś chodniki są oblodzone. Jest słonecznie i zimno. Idziemy kilka kilometrów w kierunku końca miasta, po drodze robimy zakupy i robimy karteczke stopową z napisem "Tatvan". Czekamy dość długo, a w końcu zatrzymuje nam się stop do Tatvanu (ponad 100km).