Na dworcu idziemy odebrać bilet i pan daje nam bilet i jeszcze jakieś drobne pieniądze. Nie mamy pojecia o co chodzi i na nasze pytajace miny pan tylko mówi: welcome to Iran.
Zaraz potem też podchodzi do nas młody chłopak, ktory chce trochę pocwiczyć angielski i pyta się skąd jesteśmy.
Autobus jest mega wygodny, miejsca na nogi jest tyle ile nigdy nie widziałam w żadnym autobusie. Jedziemy 3 godziny. Na miejscu przyjeżdża po nas autem nasz host Javad. Zabiera nas do swojego domu. Dostajemy pokoik z łazienką dla siebie. Przedstawia nam swoją żonę i swojego dorosłego syna. Niedługo przychodzi też drugi jego syn z żoną. Jesteśmy zaproszeni na obiad. Marjan, żona Javada przygotowała Zeresh (berberys) Polo (ryz) Mork (kurczak) oraz Tahdig (grzanki z dna garnka). Siadamy na dywanie przy syto zastawionym obrusie. Jedzenie jest przepyszne. Są świetne sałatki z ziołami. Po obiadku i rozmowach idziemy odpocząć do pokoju.
Syn i synowa Javada zabierają nas swoim samochodem do miasta. Idziemy na bazar i pokazują nam najpiękniejsze zaułki bazaru i opowiadają o Kashanie. Odpowiadają też na nasze różne pytania. Kashan słynął z dywanów (inne wzory niż w Tabrizie), wody różanej i naczyń miedzianych. Po obejściu bazaru siadamy w knajpce na herbatkę. Dookoła budynki z gliny, a przed nami stary meczet. Jest niesamowity klimat. A potem jedziemy w drugie miejsce - to hotel i kawiarnia w budynku dawnego, bogatego domu. Wchodzimy na przepiekny dziedziniec z fontanną w typowo orientalnym stylu. Podoba mi sie to miejsce niesamowicie. Tu też gospodarze zapraszają nas na herbatę. Syn Javada jest inżynierem, a jego synowa dentystką. Javad i jego żona są emerytowanymi nauczycielami. Javad uczył angielskiego, ale szczerze mówiąc jego angielski pozostawia wiele do życzenia. Wracamy do domu i żona Javada przygotowuje znów przepyszny posiłek. Tym razem jemy Kashkebademdzan - głównym składnikiem jest baklazan z cebulą, oliwą, przyprawami, orzechami, kashk i miętą. Kashk to suszony jogurt połączony z ugotowanym zbożem - o konsystencji podobnej do majonezu. Tak dobrego jedzenia, którego głównym składnikiem jest bakłażan dawno nie jadłam. Do tego jest lawasz i sałata oraz mieszanka świeżych ziół. Najadam się po uszy. Mój żołądek w Iranie nie ma odpoczynku - tak dobrze nas tu karmią takim pysznym jedzeniem. Nasi gospodarze pytają dużo o Polskę. Dajemy im też kilka polskich monet. Są na przykład ciekawi ile w Polsce kosztuje coca-cola. Pytają czy w Polsce są jacyś muzułmanie i zadziwia ich zdjęcie meczetu w Kruszynianach. Idziemy spać mocno po północy.
26 listopada
Nasi gospodarze zapraszają nas rano na śniadanie. Jemy i rozmawiamy, a po śniadaniu Javad zabiera nas swoim autem do starej części miasta. W mieście są udostępnione do zwiedzania dawne przepiękne domy kupieckie. Javad idzie z nami do pierwszego - Tabatabaei. Pomaga nam kupić tańszy - łączony bilet na 3 miejsca (ok.20zł za całość). I zostawia nas w mieście abyśmy sobie zwiedzali i jedzie załatwiać swoje sprawy. Dom jest wielki i pięknie zdobiony. Pomieszczenia są podpisane po persku i angielsku. Potem przechodzimy do drugiego, jeszcze wiekszego domu Khan-e Abbasian. Chodzimy po kilku piętrach. Bardzo nam się podoba architektura tutaj - jest to zupełnie co innego niż w Tabrizie i Teheranie. Tu już mocno pachnie orientem i architekturą pustynną. Trzeci obiekt to łaźnie sultana Amir Ahmad. Są przepiękne, jesteśmy nimi zachwyceni. W środku są przepiekne wzory na ścianach i sufitach. Na koniec za radą Javada prosimy pana pilnującego obiektu aby wpuścił nas na dach. Dach jest niesamowity - mnóstwo pięknych kopułek. Idziemy potem do jednego małego meczetu i do meczetu Aqa Bozorg. Meczet jest wielki i robi niesamowite wrażenie. Ja zakładam czador przy wejściu (we wszystkich meczetach wypożyczają czadory). Czadory które dostaję to po prostu wielkie jasne chusty czy właściwie takie przescieradła w małe kwiatuszki, którym się mam cała owinąć. Potem kręcimy się po starym mieście, ktore jest niesamowite. Domy i mury są gliniane. Atmosfera uliczek bardzo nam się podoba. Uliczki są wąskie i ludzie głównie jeżdżą nimi na motorach. Wracamy do domu piechotą po drodze kupując owoce. Dziewczyny szykują obiad dla wszystkich. Znów próbujemy super jedzenia. Kebaby, zapiekane pomidory, sałatki, fasola z miesem. Po obiedzie Javad zabiera nas swoim autem do sanktuarium Mohammed Helal Shrine w Aran wa Bigdol, 8km od jego domu. Sanktuarium jest bardzo ładne, z przepięknymi mozaikami, ja znów zwiedzam je w czadorze. A potem jedziemy kawałeczek dalej do domu rodzinnego Javada, w którym teraz mieszka jego siostra. Siostra Javada robi ręcznie dywany. Zaprasza mnie abym usiadła z nią i pokazuje mi węzełek po węzełku jak robi taki wielki, mieciutki dywan. Wow - ile to jest roboty. Jeden dywan robi się wiele miesiecy. W domu pojawia się rodzina. Córka i wnuczka siostry Javada i dzieci brata Javada. Córka brata mowi dobrze po angielsku, z resztą rozmawiamy na migi i translatorem. Corka brata studiuje i odbywa praktyki w szkole aby zostać nauczycielką nauczania początkowgo (dzieci 7-12lat). Pokazuje mi zdjecia z klasy i opowiada o prowadzonych przez siebie zajeciach. Klasy wygladaja na bardzo nowoczesne. Mówi, że dzieciaki często przynoszą jej rysunki z serduszkami i napisami, że ją kochają. Dziewczyny razem szukują dla nas jedzenie. Falafle, mieso, placki ziemniaczane, dużo marynowanych warzyw, świeże zioła. Po 22giej wracamy do domu.
27 listopada
Rano gospodarze szykują śniadanie. Po śniadaniu Javad zabiera nas do podziemnego miasta Nushabad. Miasto słuzylo kiedys mieszkancom jako schronienie gdy nadjezdzali wrogowie. Javad prowadzi nas korytarzami, a potem zaprasza na kawę do pobliskiej knajpki. Kawa jest wyjatkowa - parzona kilka godzin w garnku obłożonym piaskiem, jest słodka i dostajemy do dolania do niej wodę różaną. Javad nagrywa "wywiady" ze swoimi gośćmi. Kreuje się wśród sasiadów i ludzi z miasteczka na takiego "z wyzszej sfery" - mówiacego po angielsku (jego angielski jest kiepski, ale przy innych co po angielsku nie mowia jest to i tak szpanerskie), otaczajacego się ludźmi z Europy, będącego symbolem irańskiej gościnności, takiego, którego wszyscy znają w miasteczku. Jest to natomiast bardzo sztuczne i widzimy to po minach ludzi dookoła. Tak czy inaczej każdy ma z tego korzyść - Javad utrzymuje w sobie swój wymarzony wizerunek, a my mamy super gościnę i super zwiedzanie. Potem Javad odwozi nas do miasta i idzie do swojego biura, a my snapem za 2,5zł jedziemy 10km za miasto zwiedzać ogrody Fin na liście unesco. Ogrody jako takie nie robia wielkiego wrazenia. Malo co tam rosnie, troche cyprusow, ale zamiast trawy jest wyschnieta ziemia. Za to ciekawa jest sama koncepcja perskiego ogrodu. Systemy nawodnienia, fontanny.
Z ogrodów wracamy snapem do domu.
Obserwujemy jak dorosły syn Javada całuje go w rękę (jak u nas mężczyźni elegancko całują kobiety). Co ciekawe w domu są oprawione w ramki zdjęcia Javada (gdy był młodszy), ktory całuje w policzek swojego ojca i podpis "you are in my heart forever".
Z ciekawostek - widzimy też w Iranie wielu mężczyzn, którzy noszą ozdobne pierścienie, niektórzy po kilka na jednej ręce.
Dzis na obiad gospodarze przygotowali Gjejme (Ejme) Badjendżan (baklazan) - soczewica, suszona cała cytryna, bakłazan i mieso w sosie. I do tego Duke - coś w rodzaju jogurtu do picia. Po obiedzie odpoczywamy w domu i porządkujemy zdjęcia.
Wieczorkiem przychodzi w odwiedziny Mahmed - to znajomy mojego znajomego - Irańczyka, który mieszka w Polsce. I okazuje się, że zna się też z Javadem. Mahmed uwielbia Polskę i Polaków. Mówi też sporo po polsku. Był w Polsce w wielu miastach i miasteczkach, nie tylko tych turystycznych. Rozmawiamy z pół godziny, ale że Mahmed jest bardzo zapracowanym człowiekiem to szybko musi wracać do swoich obowiązków.
Dziś jemy kolację na dywanie przed samym telewizorem, ponieważ właśnie jest mecz Iran - Arabia Saudyjska (w ktorej gra Ronaldo). Irańczycy uwielbiają football. Zwłaszcza Javad i jego starszy syn wytrwale śledzą mecz. A na kolację dziewczyny naszykowały falafle. Każdy dostaje wielką bułę, ładuje sobie do środka kotleciki, pomidory, ogorki kiszone i sałatkę. Polewa keczupem lub sosem i zapija colą lub fantą. Rozmawiamy o Norwegii, pokazujemy dziewczynom filmik z naszej wycieczki po Norwegii.
28 listopada
Na 9tą gospodarze szykują śniadanie, po śniadaniu żegnamy się i Javad odwozi nas na dworzec. Trafiamy tym razem na mega wygodny autobus. Ja mogę wyprostować nogi przed sobą nie dotykając poprzedniego siedzenia. I w końcu nie ma mocnego ogrzewania.