Dojeżdżamy do Teheranu późno, po ciemku. Rozglądamy się za metrem. Zagadujemy fajnego, młodego chłopaka, który mówi po angielsku i nas prowadzi. Jedzie na tą samą stację co my. Upiera się, że kupi nam bilety i to robi. Wsiadamy z nim do metra. Metro ma część tylko dla kobiet i część ogólną. Możemy jechać razem w tej ogólnej. Wysiadamy i dziękujemy naszemu przewodnikowi za pomoc. Idziemy jeszcze 800m ulicą i spotykamy się z naszym hostem Aminem. Amin wpuszcza nas do domu i jeszcze wraca załatwiać swoje sprawy. Amin ze swoją żoną Nazanin mieszkają w bardzo sympatycznym mieszkanku w suterenie. Oboje fascynują się wspinaczką i zdobyli najwyższe szczyty Iranu, które sięgają az do ponad 5600m. Nazanin pracuje w sklepie ze sprzętem wspinaczkowym. Poza tym mają pasję - wyprawy rowerowe. W domu stoją 3 rowery. Bierzemy prysznic i czekamy na naszych gospodarzy. Kiedy przychodzą robią dla wszystkich obiad i co ciekawe - częstują nas własnorecznie robionym w inn em. A llko hol w Iranie jest nielegalny - nastawiliśmy się, że przez miesiąc będzie tylko herbata. A tymczasem delektujemy się bardzo fajnym smakiem juz trzeciego dnia w Iranie. Nasz host robi rocznie 1500 buletek i je sprzedaje. To jego druga "praca". Rozmawiamy o podrozach i o biezacych tematach. Dostajemy do spania duży materac w salonie. Robimy pranie, bo po poceniu się godzinami w tutejszych autobusach nasze ciuszki śmierdzą.
22 listopada
Śpię do 10tej. A nasi gospodarze jeszcze dłużej. Potem jemy śniadanie i wychodzimy do miasta. Mamy 3km do centrum więc idziemy piechotą aby popatrzeć na miasto. Jeździ mnóstwo motorów. Miasto jest głośne i ruch jest każdym pasem w kazdą strone. Motory jeżdża tez po chodnikach. Znajdujemy sprzedawców świeżo wyciskanego soku z granatów. Za calkiem spory kubeczek soku jest 3,5zł. Już wiem co bedę pic w Iranie :) Idziemy najpierw zobaczyć bazar, jest duży, ale mniej klimatyczny niż ten w Tabrizie. A potem idziemy zwiedzić Golestan Palace, na liście unesco, ktory jest najdrozsza atrakcją w Iranie, bo cena dla turystów to około 13euro. Czy jest warty tej ceny to trudno powiedzieć. Jest duzo mozaiek które mi się bardzo podobają. Komnaty i sale pałacu są wyłożone błyskotkami i lustrami. W pałacu są wycieczki szkolne, dla których to my jesteśmy wiekszą atrakcją niż sam pałac i szansą na powiedzenie czegoś po angielsku. Zwłaszcza wycieczka około 8 latków nie odstępuje nas na krok radosnie nas pozdrawiajac, dopóki nauczyciel ich nie uspokaja. Po wyjściu z pałacu idziemy wymienić pieniadze. W kantorach kurs jest bardzo słaby, więc wymieniamy u "wymieniaczy" na ulicy po znacznie lepszym kursie. Tym razem dostajemy pieniadze w milionach, a nie w setkach tysięcy, więc jest tych banknotów trochę mniej. Zatrzymujemy się znów na wielką bułkę z falaflem za 3,5zł. Jako, że do hosta mamy około 2km to wracamy też pieszo. Po drodze robimy zakupy. Kupujemy litr świezo wyciskanego soku z granatów za 12zł. Trochę warzyw by ugotować obiad i coś na śniadanie. A potem wracamy do domu naszego hosta. Akurat zajmuje się on ze znajomym przelewaniem na zapleczu domu wi nm a z wielkich plastikowych beczek. Potem pakuja to w wielkie wory na śmieci owinięte papierami, że wyglada to jak śmieci do wyrzucenia i wychodzą. A my sobie odpoczywamy. Hałas miasta i ruch ze wszystkich stron zmeczył nas, więc spokojny czas jest teraz super. Planujemy sobie kolejne dni i piszemy do hostów.
Wieczorkiem przychodzi nasz host, jemy razem obiad i rozmawiamy. Pomaga nam kupić bilety autobusowe do Kashanu na sobotę.
23 listopad
Po sniadaniu ruszamy do miasta. Chcemy zobaczyć meczet Imamzadeh Saleh w dzielnicy Tajrish. Mapy.cz wyświetlają nam go w złym miejscu, przez co spedzamy dodatkowe 2h w metrze. Niektóre linie metra jeżdżą co 5 minut, a inne co 20 minut i trzeba czekać. Jednorazowy bilet do metra kosztuje około 35groszy. Przez pomyłkę z mapami zmieniamy w końcu linię metra 5 razy. Ludzie są bardzo pomocni i często zagadują i pozdrawiają. Grupa studentów biotechnologii rozmawia z nami w jednym metrze, w drugim metrze pan uczy młodego chłopaka, że turystom trzeba ustępować miejsca siedzace, pani z dziećmi częstuje nas fajnym słodkim plackiem. Przez cały czas przez metro chodzą sprzedawcy drobnych rzeczy np długopisów, baterii, skarpetek. I co najciekawsze mają ze sobą terminale do kart. Zaczepia nas dziewczyna o imieniu Leila, która zaprasza nas do siebie do domu na herbatę, ale że nie mamy dzis czasu to umawiamy sie na jutro.
W końcu docieramy do dzielnicy Tajrish. Wysiadamy z metra i tuż obok jest piekny, klimatyczny bazar. Idziemy kawałek przez bazar i dochodzimy do meczetu Imamzadeh Saleh. To wielkie, piękne sanktuarium, centrum pielgrzymkowe. Uwielbiam architekturę tego meczetu. Na wejściu przechodzimy bardzo szczegółową kontrolę osobistą i ja dostaję czador do okrycia się czyli taką wielką chustę aż do kostek. Atmosfera jest bardzo przyjemna. Ja wchodzę do części dla kobiet, Pawel do czesci dla mezczyzn. W srodku ludzie siedza na dywanach, czytają, modlą się lub rozmawiają. Przed meczetem rozłożone są dywany i ludzie piknikują. Wracając do metra kupujemy sobie jedzonko - u mnie standardowo falafel :)
Wracamy metrem do domu naszych hostów po plecaki. Dziękujemy za goscinę i przenosimy się do kolejnego hosta. Alireza to bogaty gość, ktory ma kilka biznesów. Zajmuje się miedzy innymi zaopatrzaniem ambasad w auta. Niewiemy na ile to prawda, ale pokazuje się jako osobę, ktora ma kontakty i jest bardzo wysoko postawiona. Akurat przeprowadza się - kupuje wielką luksusową willę na przedmieściach Teheranu. Jako, że sprzedal juz poprzednie mieszkanie to chwilowo zatrzymal się u wujka i hego żony. Ale że ma bzika na punkcie Polski i Polaków to zaprosił nas do hotelu należącego do jego rodziny. Idziemy do hotelu i dostajemy przyjemny pokój z dużym łóżkiem i z łazienką. A potem zaprasza nas do miejsca gdzie jest - do mieszkania swojego wujka i cioci na obrzeżach Teheranu - wysyła po nas taksówkę. Wchodzimy do dużego mieszkania w strzeżonej, nowoczesnej dzielnicy. Dostajemy herbatę i owoce. Ciekawostką dla nas jest krystalizowany cukier na patyku do słodzenia herbaty. Jemy pyszne granaty i khaki. A potem Aliraza zamawia obiad dla nas wszystkich. Alireza spedzil sporo czasu w Polsce bo mial dziewczyne z Polski. Ma przyjaciol w wielu czesciach Polski, ale najlepszych w Szczecinie. Umie sporo mowic po polsku. Najciekawsza historia jest taka, że obslugiwal tu w Teheranie podroz polskiego ministra i bardzo sie z nim zakumplowal. Opowiadal, ze jak tylko przyjechala delegacja to pierwsze co poprosili go o zalatwienie duzej ilosci wó ki i imprezowali przez caly tydzien. Potem żegnamy się z jego wujkami i siedzimy chwilę w parku. Alireza wyciaga butelke robionej przez jego znajomych wó ki robionej z rodzynków. Bardzo ciekawy smak. Jako, że nasz gospodarz ma sprawy do załatwienia w hotelu to dzis na noc tez jedzie do hotelu. Zamawia taxi i razem jedziemy do centrum. Zabiera nas do ciekawego miejsca na ostatnim pietrze jednego budynku. Wchodzimy, a tam kna jpa jak w Polsce. Al ko, shisa, dj i dużo ludzi swietnie sie bawiacych. Under hrandowa knajpa. Ponoc okoliczna po cja ma oplacone aby nic nie widziala. Siadamy i nasz host zamawia dla siebie d inka, a my prosimy o soki z arbuza. A potem idziemy razem do hotelu. Pawel po calym dniu jedzenia roznych dziwnych rzeczy ma problemy żołądkowe, ale dosc szybko mu przechodzi.
24 listopada
Nasz host powiedział, że możemy sobie zamawiać za darmo dowolne jedzenie i picie w jego hotelu.
Robimy sobie pół dnia odpoczynku. Wysypiamy się i rano ogarniamy zdjęcia i internet.
A potem wychodzimy z hostelu i jedziemy metrem do Leili, ktora zaczepiła nas wczoraj w metrze i zaprosiła na obiad. Mamy do niej 3 stacje metra do przejechania. Jest dziś piątek czyli irańska niedziela.
W Teheranie spotykamy mnostwo dziewczyn, które chodzą bez chust. Kraj się zmienia. W ogóle Iranki to przepiękne kobiety, to się od razu rzuca w oczy, że przeciętna Iranka ma wyjatkową urodę.
Docieramy do miejsca, które podała nam Leila i dzwonimy do niej. Wychodzi po nas jej mąż. Prowadzi nas do domu na pierwsze pietro. Na parterze wyglada na to, że jest mieszkanie rodziców. Wchodzimy do dużego salonu z kuchnią. Mieszka tu Leila, jej mąż Ali i ich synek Alireza. Leila ma nietypową jak na Irankę urodę. Ma niebieskie oczy i jasne, lekko rude włosy. Najpierw częstują nas owocami i słodyczami, a potem gdy obiad jest gotowy zapraszają do dużego stołu pełnego jedzenia. To jest kilka obiadów na raz. Rzeczy do spróbowania jest tyle, że momentalnie jesteśmy przejedzeni. Czujemy się jak na polskich świętach.
Miedzy innymi jemy:
-Zereshk polo - kurczak w sosie
-Khoresht aloo - sos z mięsem i z pigwą
-Havij polo - ryz z marchewka i z mięsem z owcy
-Kotlete morghe - placki z ziemniaków, jajka, kurczaka
-Tah dig - grzanka z ziemniaków lub lawasza z dna garnka
-Dogh ba nana - jogurt z ziolami do picia
Na deser dostajemy jeszcze ziarenka granata z ciekawą przyprawą.
Na koniec zabierają nas jeszcze do lokalnej galerii sztuki i odwożą 3km przez korek do miejsca gdzie mamy się spotkać z Alirezą. Dostajemy też prezent wychodząc z domu - paczkę irańskiego berberysu, irański krystalizowany cukier, syrop z winogron i pyszne irańskie daktyle. Leila chciała nam jeszcze podarować... koran. Nowiuśką ksiażkę z tłumaczeniem na jezyk angielski. Tego nie przyjeliśmy ;)
Po 18tej idziemy do naszego hosta Aliezy. Alireza mieszkał 600m od naszego hotelu i właśnie się wyprowadza. Mieszkanie jest zagracone, jego znajomi wynoszą pudła, a Alireza robi dla nas krewetki. Mówi, że to świeże, najlepszej jakosci krewetki z Zatoki Perskiej, sprowadzane w niecałą dobę specjalnie dla niego. Przyprawia je bardzo dobrze i rzeczywiście są to najlepsze krewetki jakie próbowaliśmy. Próbujemy też tutejszy tradycyjny chleb Sandiak. Robi też dla nas pyszną kawę i oglądamy teledyski z tradycyjną muzyką iranską i tance z czasow przed re wolucją.
Wieczorkiem wracamy do naszego hotelu
25 listopada
Wstajemy rano, wymeldowujemy się z hotelu i metrem jedziemy na południowy dworzec autobusowy. Kasa gdzie można kupić bilet do metra za gotówkę jest zamknięta i pan policjant mówi, że mamy jechać metrem za darmo. O 11tej mamy autobus do miasta Kashan.