Pół godziny i jesteśmy na granicy. Rozmawia z nami młody chłopak z busa i chce nam pomóc, ale generalnie wiemy chyba wiecej od niego z tego co nas dotyczy. Najpierw wchodzimy do tureckiego terminala. Atmosfera jak z najgorszych czasów na polsko-ukrainskiej granicy. Brudno, śmierdzaco, ludzie pety rzucają na podłogę, paczki, pakunki i kartony są wszędzie. Do strazników podchodzi sie przez tunel z metalowej kratki. Dostajemy pieczatki wyjazdowe i idziemy dalej. Wchodzimy na irański terminal. Tu jest dużo czyściej i sympatyczniej. Stajemy w kolejce, ale po chwili sympatyczny pan zabiera nas z kolejki do swojego pokoiku. Pan zajmuje się na tym przejściu obsługą turystów. Siadamy w wygodnych fotelach, dostajemy słodycze. Pan tłumaczy nam, ze jest rządowym pracownikiem, ktory ma się opiekować turystami. Tłumaczy nam jak się dostać do Tabrizu i jak zrobić to tanio. Mówi: witajcie w moim kraju, bedzie wam sie tu podobało - ludzie tu są świetni, tylko rząd taki sobie. Jestesmy troche w szoku, bo jest tu przedstawicielem od rządu, a mowi wprost takie rzeczy. Co wiecej: mowi nam że mamy sobie zainstalowac vpn aby miec dostep do social mediow i pokazuje jakie darmowe vpny działają i skąd je ściągnąć. Drapiemy sie po glowach o co tu chodzi. W dodatku mowi mi, że jesli bedzie mi przeszkadzała chusta to mogę w niej nie chodzić. 'Iran się zmienia' - mówi - zobaczysz wiele młodych kobiet co dziś chodzą bez chust. Dalej co jeszcze ciekawsze mówi, że jeśli chcemy spać w namiocie to najlepiej w parkach w mieście. I że jeśli mielibyśmy z czymkolwiek jakieś problemy to mamy do niego dzwonić lub pisać na whatsapp i bedzie nam pomagał. Kupuje nam tez przez internet bilet na autobus Maku-Tabriz (placimy mu w euro zawrotną kwotę 2eur za osobę za 250km). I tlumaczy gdzie kupic sim i w jakiej sieci, po jakim kursie wymieniac pieniadze, a ponizej jakiego nie schodzic. Siedzimy u niego w pokoiku z pol godziny, w tym samym czasie przynosi nam stemple wjazdowe na naszych wizach. Teraz by obejsc sankcje to turysci dostają stemple na wydrukowanych, elektronicznych wizach, a paszport jest czyściutki.
Na koniec robimy sobie razem selfie.
Takiego przywitania to jeszcze nigdy w żadnym kraju nie mieliśmy.
Potem odprowadza nas poza kolejkę już do miejsca gdzie są kontrole celne. Ale turystom nic nikt nie sprawdza, mamy iść dalej. Czujemy się trochę jak święte krowy przy kontrolowanych obok Turkach i Iranczykach.
No to jesteśmy w Iranie. Na samej granicy są ludzie wymieniajacy pieniadze szepczący: dolar, euro, change. Ale kurs mają bardzo niski, wiec ruszamy kilometr piechotą w doł do miasteczka Bazargan. Po drodze kierowcy ciezarowek zapraszaja nas na jedzenie, ale nie mamy na to czasu. W miasteczku dostajemy normalny kurs. Wymieniamy 100 euro i dostajemy za to około 520 banknotów. Tego nie da się zmieścić w żadnej saszetce czy kieszeni. Wyciągamy na to specjalnie mały plecaczek. Pan zaprasza nas jeszcze na herbate, ale spieszymy sie na autobus wiec dziekujemy. Tuż obok wchodzimy do sklepu po kartę sim. W małym zamknietym pomieszczeniu pan sprzedaje nam simkę Irancell (jedyna przez wszystkich polecana) za 5 euro i do tego za 2 euro i instaluje nam działajacego vpna (mamy juz zatem dwa jakby cos przestalo działać). Płacimy mu za to 3,5 miliona riali (czyli około 7 euro). Tak w Iranie stalismy sie milionerami.
Wiemy że teraz mamy wziac taksowke do miasteczka Maku 16km dalej i ze najtansza jest savori czyli taksowka dzielona. Nie wiemy skad odjezdzaja takie taksowki, wiec pytamy chłopaka na ulicy. On z nami idzie na druga strone ulicy, łapie nam taksowke, pokazuje ile zaplacic (2,4zł za nas dwojke za 16km). Pan chce czekac na wiecej pasazerow, a wtedy chlopak podchodzi do niego i zanim my zdazymy cokolwiek powiedziec, daje kierowcy drugie tyle i kaze nas wieść od ręki machając nam tylko na pozegnanie. Wow. Wysiadamy w Maku i wiemy, że mamy wziac kolejna taksowke 3km dalej na terminal autobusowy. Zaraz pojawia sie obok pan, ktory łapie dla nas taksowke, w ktorej juz ktos jedzie i jedziemy na terminal. Gdy wysiadamy i chcemy sie dowiedziec ile zaplacic to kierowca bierze od nas banknot o wartosci 80 groszy i wydaje nam jeszcze szesnaście groszy. No tak to my mozemy taksówkami jeździć. Na dworcu pan pyta czy Tabriz i prowadzi nas do pokoju firmy na ktorej autobus mamy zabukowane bilety. Dostajemy tam faktyczny bilet. Do autobusu mamy jeszcze ze 40 minut. Na dworcu jest toaleta-narciarz, bardzo zadbana. Tutaj nie używa się papieru toaletowego. Obok narciarza jest prysznic którym ludzie się podmywają. My wyjezdzajac z Turcji kupilismy 18 rolek papieru, wiec na troche nam posluży. Tylko wyrzucamy go do smieci a nie do ubikacji. Autobus podjezdza w ostatniej chwili, ale nie martwimy sie, bo inni podrozni i panowie z biura pokazuja nam ze wszystko ok i mamy poczekać. Jest to tak zwany autobus vip. W środku są wygodne fotele w ktorych siedzimy prawie w leżącej pozycji. Przez to w wielkim autobusie wcale nie ma tak dużo siedzeń. Miejsca są numerowane i numeracja jest przestrzegana. Siadamy i zaraz autobus rusza. Jedziemy przez bardzo pustynne góry i tylko gdzieniegdzie jest lekko zielono. Wioski, ktore mijamy są kamienne i zupełnie inne niż wszystkie wioski które wcześniej widzieliśmy.