Dojeżdżamy do Akhaltsikhe. Nasz kierowca jedzie dalej na granicę turecką, a my idziemy spacerkiem do spotkanego 2 tygodnie wcześniej Niemca. Petera i Luise spotkaliśmy na wylotówce z Gori gdy oni tak jak my łapali stopa. Szybko wymieniliśmy się kontaktami. Luise ten weekend spedza w Tbilisi, więc my wylądowalismy u Petera. Są wolontariuszami, którzy przyjechali na rok do Gruzji i uczą tutejszych nastolatków niemieckiego i angielskiego. Peter ugotował dla nas zupę krem, której bazą są ziemniaki. Jest bardzo smaczna. Daje nam też spróbować dobrej czaczy, soli swaneckiej i adżiki. Siedzimy i rozmawiamy cały wieczór. Następnego dnia my planujemy się wybrać do Ninotsmindy, przez którą już przejeżdżaliśmy, do poznanych w Vardzi Rosjan, którzy tam mieszkają. Zaprosili nas wtedy do siebie jak wrócimy na południe. Peter zastanawia się co robić w weekend i rozmawiamy z Rosjanami czy możemy przyjechać we trojkę. Zapraszają nas wszystkich. Więc z gotowym planem na następny dzień idziemy spać.
11 listopada
Wstajemy koło 8mej, pakujemy się i razem z Peterem ruszamy w drogę. Zaglądamy do sklepu i kupujemy dla naszych hostów z Ninotsmindy oliwę, bo w ich miasteczku nie ma. Potem dochodzimy na wylotówkę i łapiemy razem stopa. Już po chwili zatrzymuje się auto i zabiera całą naszą trójkę z plecakami. Nasz kierowca jest Ormianinem mieszkającym w Gruzji. Jedzie do Akhalkalaki. Pogoda jest piękna, a widoki cudne. Bardzo podoba mi się ta droga. Jedziemy nią już drugi raz. W Akhalkalaki idziemy kilkaset metrów na wylotówkę i łapiemy szybko kolejnego stopa. Zatrzymuje się auto z trzema panami. Pytam czy zabiorą jedną czy dwie osoby, a oni mówią abyśmy ładowali się wszyscy z plecakami. 2 plecaki lądują w bagażniku, a my w 4 osoby plus jeden plecak jedziemy na tylnym siedzeniu. Mamy 18km do Ninotsmindy. Rozmawiamy z panami po drodze i słuchamy ormiańskiej muzyki, bo panowie są Ormianami, jak wiekszość ludzi mieszkających w tej części Gruzji.