Stamtąd po chwili zabiera nas bardzo fajny pan który jedzie aż do Tbilisi i my zabieramy się z nim 2h jazdy do krzyżówki z drogą na Borżomi. Rozmawiamy całą drogę po rosyjsku. Nasz rosyjski chyba się przez ostatni miesiąc trochę poprawił :D Pan zatrzymuje się i kupuje nam wody mineralne i po wielkim chaczapuri. Ma w aucie wielką skrzynię mandarynek, feioha i khaki ze swojego ogródka. Częstuje nas i mówi abyśmy brali tyle ile chcemy. W bagazniku auta siedzi mały piesek (pan wiezie go do Tbilisi, bo tam gdzie mieszkał inne pieski się na nim wyżywały). Piesek momentalnie wskakuje na nasze plecaki stojące na tylnim siedzeniu koło mnie, bo z plecaków widzi całe auto. Jest bardzo spokojny i wszystko jest ok do czasu gdy w pewnym momencie wymiotuje na moje plecy, kanapy auta i kawałek plecaka. Kierowca zatrzymuje się, czyści kanapy, ja czyszczę plecak i zmieniam polar. I jedziemy dalej. W miasteczku Surami miejscowi sprzedają przy drodze super chlebki z miodem i przyprawami - specjalność tylko tego regionu. Nasz kierowca zatrzymuje się i kupuje dwa dla nas. Są pyszne. Na koniec nadrabia drogi by podrzucić nas do Khaskuri, czyli na naszą drogę do Borjomi. Łapiemy szybko kolejnego stopa. Przemiły szalony dziadek w dwudziestoletnim merdedesie. Ależ mamy fajną rozmowę. Zatrzymuje się po drodze i kupuje nam kawy i przepyszne, duże ciastka ze świeżymi malinami. Ma świetny styl i dowcip. Mówi w mega zabawny sposób co należy zrobić z Putinem. Nie powtorzę tego, ale gość mógłby prowadzić swój kabaret. W Borżomi zostawia nas już po zmroku, na dużym przystanku. Pokazuje obok swój blok i mówi, ze jak nic nie złapiemy to abyśmy przychodzili do niego na noc. My natomiast jesteśmy dziś umówieni na nocleg 50km dalej. Paweł zaczyna czuć się żołądkowo słabo. Teraz już mamy pewność - za każdym razem powodem jest chaczapuri z serem. Jego żołądek po prostu z jakiegoś powodu reaguje na chaczapuri strasznie. Teraz na szczęście kończy się na nienajbardziej uciążliwych konsekwencjach. Przystanek jest niewiele oświetlony, ale uparcie próbujemy łapać stopa. Jeździ tu sporo ciężarówek do Turcji, jedna nawet próbowała się zatrzymać, ale nie ma gdzie stanąć by nie blokować ruchu. Zatrzymuje się osobówka, ale jedzie tylko kawałek, a po ciemku nie chcemy gdzieś utknąć. Potrzebujemy szalonego tirka Turka, ktory stanie na środku drogi i po pół godzinie czekania taki się pojawia. Wskajujemy do ciężarówki i ruszamy. Nasz kierowca Turek to młody chłopak, który mówi tylko po turecku. No to bieżemy translator (mamy net, więc można mówić, nie trzeba pisać) i rozmawiamy. Jeździ głównie po krajach w tym rejonie: Gruzja, Iran, Azerbejdżan, Turkmenistan, Kazachstan. Do Europy nie jeździ. Lubi piwo i tureckie raki. Lubi być sam i dlatego wybrał tą pracę. Rozmawiamy całą godzinę.