6 listopada
Wstajemy rano i na spokojnie się zbieramy. Przechodzi koło namiotu pan i nas pozdrawia. Koło 10tej wychodzimy na drogę. Niewiele tu jeździ. Pierwsze auto zabiera nas 5km. Rozmawiamy chwilę z panem po rosyjsku. Drugie autko zabiera nas chwilę potem. To dwóch chłopaków, z których jeden mówi po polsku, bo pracował w Polsce. Teraz ma przerwę i niedługo wraca. Zabierają nas 4km. Potem zatrzymuje się dla nas betoniarka. W środku miły, starszy pan mówiacy po rosyjsku. Częstuje nas berberysem. Kolejny stop to pan jadący z wałówką na jakąś imprezę - obok nas na siedzeniach są miedzy innymi napoje i tort. Zabiera nas do Achary, gdzie mieszka. Dalsza droga wydaje się być zupełnie pusta. A jednak już za chwilę nadjeżdża pierwsze auto z małomównym, starszym panem i pan zabiera nas do Tsageri. Trasa jest przepiękna. Najpierw jedziemy wąskim kanionem wśród skał, potem nad jeziorkiem, potem pniemy się serpentynami do góry i mamy cudowne widoki, potem jest piękny widok na ruiny twierdzy z górkami w tle, a potem zjeżdżamy widokowo w dół do kolejnej doliny, do Tsageri. Tam wysiadamy i zaczynamy iść w kierunku Usghuli. Mamy przed sobą 90km dość pustej drogi, więc chcemy iść i łapać stopa gdy coś będzie jechało. Najpierw zabiera nas trzech chłopaków kilka wiosek dalej. Potem wysiadamy i zatrzymuje się dla nas dwóch chłopaków, ktorzy jadą dość daleko, tylko po drodze zatrzymują się w miejscowości Lentekhi nabrać wody mineralnej. Woda jest czymś w rodzaju Zubra z Krynicy, a oni napełniają około 80 1,5l butelek. Jedziemy z nimi do wioski Mele. Dalej już są tylko ze 2-3 małe wioseczki i nic aż do Usghuli. Ruszamy dalej pieszo pustą drogą. Wokół są piękne góry. Po kilometrze zatrzymuje się pan, który zabiera nas do miasteczka Tsana. Rozmawiamy całą drogę łamanym rosyjskim. I od Tsany mamy 20km przez przełęcz - jakies 900m w pionie podejścia przy okazji. Idziemy i co pół godziny przejeżdża auto które nas nie zabiera. W końcu decydujemy się rozbić namiot przed serpentynami na przełęcz. Szukamy miejsca i wtedy właśnie zatrzymuje się auto. Dwóch panów mówiących bardzo słabym rosyjskim twierdzi zdecydowanie, że jedzie do Usghuli. No to wsiadamy i jedziemy. Podjeżdżamy serpentynami i jedziemy przez bajkową scenerię wśród ośnieżonych gór schowanych częściowo w chmurach. Pada cały czas. I w deszczu i wietrze, 3km przed przełęczą mijamy sympatycznego Holendra. Nasz kierowca zatrzymuje się na chwilę i zamieniamy z nim kilka słów. Dojeżdżamy na ładne miejsce widokowe, jeszcze przed przełęczą i nasi kierowcy mówią nam, że tu kończą jazdę. A do Usghuli jest jeszcze 9km. Wysiadamy, a oni wracają skąd nas przywieźli. No więc jesteśmy przed przełęczą, wśród śniegu, na błotnistej drodze, wieje, pada deszczo-śnieg i jest godzina do zmroku. Co możemy zrobić? Ruszamy do przodu.