5 listopada
Budzimy się rano i czujemy się lekko chorzy. Coś nas lekko drapie w gardle i jakiś tam katarek się pojawił. Wstajemy na spokojnie i koło 10tej przenosimy się do reszty ekipy. Ania zaprasza nas na darmowy prysznic przed dalszą drogą. Potem żegnamy się z Anią w super atmosferze i ruszamy piechotą do centrum. Po drodze robimy większe zakupy. Na zakończenie wspólnego czasu z ekipą idziemy do knajpki poleconej przez Anię zjeść obiad. Rzeczywiście jest smacznie i w sensownych cenach. A potem nasi znajomi wsiadają do busa do Kutaisi, a my idziemy łapać stopa. Pierwsze autko zabiera nas 6km. Kierowca opowiada po rosyjsku, że bardzo chce by Gruzja weszła do Unii, bo to oznacza dla niego pokój i rozwój kraju. Dalej zabiera nas sympatyczna para z Tbilisi, ktora wraca z weekendu w swojej daczy. Mówią świetnie po angielsku. Jadą aż do Batumi. Chcą nas zabrać w kolejne miejsca po drodze, ale nam pasuje z nimi podjechać tylko 20km do Ambrolauri. Częstują nas smacznymi czurczelami. Wysiadamy i jako, że czujemy się trochę przeziębieni to chcemy wcześniej rozbić namiot i trochę odpoczać. Ale zanim zdązamy wyjsć za miasto to zatrzymuje się auto z parą młodych ludzi i proponują, że podrzucą nas kilka kilometrów. Są z Tbilisi, ale mieszkają tutaj aby dzieci wychowywały się blisko natury. Mają też swoją małą winiarnię. Ten region jest w ogóle słynny z wina. Zostawiają nas w miejscu z pięknymi widokami. Idziemy kilkaset metrów dalej i znajdujemy miejsce pod namiot przy opuszczonych zabudowaniach. Psuje mi się aparat i już się martwię skąd skombinować nowy, a Paweł naprawia mi go w kilka minut :) Odpoczywamy i regenerujemy się.