To krótka trasa, więc po 20 minutach jesteśmy na miejscu. Aby oszczędzać Pawła nogę zwiedzamy na zmianę by nie chodzić z plecakami. Główną atrakcją Mtschety jest bardzo stara i piękna katedra. Mtscheta to dawna stolica Gruzji. Obok katedry jest stare miasto, choć jest sztucznie stworzone. Kramów z pamiatkami jest przeogromna ilość. Kupujemy sobie sok z granata, który pani wyciska przy mnie. I dwa czurczele (orzechy w sztywnej galaretce z soku z winogron i granata. Potem idziemy zobaczyć jeszcze drugi monastyr kilkaset metrów dalej. Nad miastem góruje jeszcze trzeci - monastyr Ivari z V wieku. Ale jest tam sporo kilometrów, Paweł chce oszczedzać nogę, a ja już tam kiedyś byłam i wiem że ten monastyr najlepiej prezentuje się z daleka, z dołu. Na wylotówkę mamy 6km. Na dziś to za dużo z buta. Ale znajdujemy marszrutkę ktora za 1,6zł zabiera nas 4km. 2km mamy do przedreptania. Powolutku idziemy. Hardcorem jest przeskoczenie na drugą stronę dużej, ruchliwej krajowej drogi, bo Paweł nie moze biec. Czekamy z 5 minut na każdym pasie by przeskoczyć. Stajemy na wylotówce w kierunku Stepantsmindy. Aut jedzie dużo, dużo ciężarówek, dużo rosyjskich aut. Czekamy z pół godziny. W końcu zatrzymuje się mega sympatyczny chłopak mówiacy po angielsku. Mieszka właśnie w Stepantsmindzie i ma tam swój pensjonat. Cieszymy się bardzo, bo jest już popołudnie, a bezpośredni stop oznacza, że uda nam się dotrzeć dziś pod Kazbega.