Wysiadamy i idziemy przez przejście pieszo. Nasz kierowca w tym czasie przejezdza swoja odprawę. Za przejsciem zabiera nas znowu. Przed Tbilisi robi pauzę i zaprasza nas na kawę. Jadą razem z dwoma innymi kierowcami, którzy mówią lepiej po rosyjsku i podczas wspólnej przerwy rozmawiamy i pokazujemy im zdjęcia. Potem jedziemy dalej. Okazuje się, że nie jadą oni przez Tbilisi tylko jadą na północ miasta i objeżdżają je całe ponad 30km obwodnicą. W końcu wysiadamy w miejscu gdzie obwodnica krzyżuje się z drogą do miasta i stąd mamy 4km docentrum. Zaczynamy iść i nagle Paweł czuje mocny ból w kolanie. Tak zupełnie bez żadnego zewnetrznego powodu. Za chwilę drugi raz i trzeci. Prawie nie jest w stanie iść. Wyciagamy moje kijki i powoli dochodzimy do metra. Jedziemy metrem do znajomej już nam stacji, robimy po drodze zakupy i dochodzimy do domu Levana, który wita nas z uśmiechem. Myjemy się, robimy normalny obiad po kilku dniach. Pawła mocno naparza kolano. Wieczorem ja idę pogadać z Levanem przy herbatce, a Paweł odpoczywa.
25.10
Paweł budzi się z mocno bolącą nogą i czarno widzi nasze możliwości ruszenia szybko dalej. Ale postanawiamy się nie martwić przesadnie i robimy tak jak planowaliśmy dzień organizacyjny. Paweł zostaje w domu i porządkuje zdjęcia, a ja jadę do miasta załatwiać rzeczy. Przede wszystkim muszę kupić dla siebie nowe spodnie, bo jedne z moich zaczęły się drzeć. Udaje mi się znaleźć bardzo fajne na miejscowym targu. Kupuję też skarpetki dla Pawła, bo też mu się podarły dwie pary. Wymieniam resztę ormiańskich dramów na żelki. Kupuję na targu butlę z gazem. I trochę owoców i słodyczy. Po powrocie gotujemy dobre jedzonko, różne smakołyki których nie da się łatwo przyrządzić pod namiotem. A wieczorek spedzamy na rozmowach z Levanem.
26.10
Ze wzgledu na Pawła kolano poprosiliśmy Levana o zostanie na jeszcze jedną noc. On nas bardzo polubił i mówi, że możemy spokojnie u niego dłużej posiedzieć i jego dom jest zawsze dla nas otwarty. Dzień relaksu. Trochę przygotowujemy się też do dalszej części podróży. A wieczorkiem znów herbatka i ciekawe rozmowy z Levanem.
27.10
Pawła dalej boli kolano, ale postanawia że dziś spróbujemy wyruszyć. Usztywnia kolano bandażem elastycznym i ma kijki trekingowe do pomocy. Na pożegnanie pijemy herbatkę z Levanem i w drogę. Po drodze zakupy i jedziemy metrem na stację Didube. Przy stacji jest dworzec marszrutek. Zaglądamy do lokalnego kobelka i jest niezły hardcore, zwłaszcza w męskim: oddzielone tylko przegródką toalety-narciarze, bez drzwi, a na nich panowie robiący dwójki. U pań są drzwi, ale na takiej wysokości że i tak wszystko widać. A wszystko za zawrotną cenę 50groszy od osoby. Znajdujemy marszrutkę do Mtschety. Szybko się zapełnia i ruszamy. To krótka trasa, więc po 20 minutach jesteśmy na miejscu.