Szukamy naszej marszrutki, ale okazuje się, że dziś nie jedzie i jedziemy inną, która przejeżdża 4km od Khor Virapu. Resztę pójdziecie pieszo lub stopa złapiecie - mówi nasz kierowca. Siedzimy w marszrutce z przodu, koło kierowcy, a on wypytuje nas co obejrzeliśmy, a co jeszcze planujemy obejrzeć w Armenii. Wysiadamy i łapiemy stopa. Po chwili zabiera nas pan pod sam Khor Virap. Pogoda jest piękna, ale wokół szczytu dużego Araratu zgromadziły się chmury. Główną atrakcją tego monastyru jest jego położenie - przy samej granicy z Turcją, pod Araratem. Jest to bardzo ważne miejsce dla mieszkańców Armenii - tu chcą brać śluby i tu na cmentarzu chcą być pochowani. Jak najbliżej świętej góry. Jest sobota. W monastyrze mnóstwo odświętnie ubranych ludzi i ślub za ślubem. Obserwujemy jak jedna młoda para puszcza gołębie, a druga robi sobie sesję zdjęciową. Jest tłoczno, więc szybko ogladamy monastyr i ruszamy dalej. Łapiemy stopa i do głównej drogi zabiera nas dwóch bardzo sympatycznych gości starą ładą samarą. Na tylnym siedzeniu leży elegacki, ozdobny dywanik. Jeden plecak udaje nam się wepchnąć do bagaznika, drugi trzymamy na kolanach.