Wyjeżdżamy z miasta i zaczynają się super krajobrazy. Jedziemy z widoczkami na Ararat z boku i ośnieżone górki przed nami. Z około 1000m na jakich leży Erewań wyjeżdżamy na ponad 1700m. Marszrutka kończy bieg 2,7km od monastyru Geghard i resztę traski idziemy pieszo. Po 17tej dochodzimy na miejsce. Monastyr leży na końcu skalistej doliny. Wygląda pięknie wśród skał oświetlonych zachodzącym słońcem. Jest dużo turystów, dwa autokary wycieczkowe. Ale znajdujemy momenty aby w ciszy, sami pocieszyć się różnymi pomieszczeniami. Monastyr jest tak magiczny, że nie da się tego opisać słowami. Jest ciemno, wokół palą się tylko świeczki modlitewne, mnich chodzi z kadzidłem po pomieszczeniach, z jednej sali słychać piękne śpiewy. Na ścianach płaskorzeźby i piekne ormiańskie krzyże. Niesamowite miejsce. Wychodzimy gdy słońce oświetla ostatnimi, czerwonymi promyczkami czubki gór. Idziemy 300 metrów i znajdujemy miejsce pod namiot nad drogą. Gotujemy obiadek i idziemy spać.
21.10
Wysypiamy się, jemy śniadanko i schodzimy do monastyru nabrać wody. A potem ruszamy i idąc łapiemy stopa. Zatrzymuje się pierwsze auto. Sympatyczna para Francuzów zabiera nas do Garni gdzie mają hotelik. Z Garni łapiemy stopa do Erewania. Kierowca jedzie praktycznie w to samo miejsce skąd wczoraj wyjezdzalismy marszrutką. Idziemy nanpierw na zakupy, a potem dopytujemy się lokalsów na przystanku jakim autobusem dojechać na południowy dworzec autobusowy. Dowiadujemy się, że 22, które po chwili podjeżdża i wsiadamy. Kiedy chcemy się dopytać współpasazerów czy aby na pewno ten autobus jedzie tam gdzie nam powiedziano, odzywa się do nas dziewczyna po polsku i mówi, że tak, że dojedziemy do dworca. Okazuje się, że przez rok studiowała w Polsce i nauczyła się języka. Kiedy mamy wysiadać mówi nam, że to nasz przystanek. Koło dworca kupujemy bułkę z ziemniakami i cztery racuchy z cukrem pudrem. Zagaduje nas pan, który kiedy usłyszał, że jesteśmy z Polski to wymienia nam wszystkie polskie drużyny piłkarskie, znanych polskich piłkarzy i trenerów.