Wysiadamy przed granicą i przekraczamy ją pieszo. Po drugiej stronie pierwszy człowiek, którego mijamy mówi do nas z uśmiechem: 'Welcome to Armenia!'. Wymieniamy walutę i stajemy na stopa. Ruch jest głównie miejscowy wokół przejścia (jest tu dużo budek i sklepów). Stare łady królują tu na drogach. W ogóle można zobaczyć wiele starych aut, które u nas jeśli jeżdżą to już tylko jako auta zabytkowe. W końcu zabiera nas mega sympatyczny pan około 20km. Bardzo fajnie się z nim rozmawia. Stajemy dalej na stopa. Zatrzymuje się kolejny mega super człowiek. Jedzie aż do Erewania (prawie 200km), a nam potrzeba tylko 10km. Wysiadamy koło drogi do monastyrów Haghpat. To zespół monastyrów na liście Unesco. Idziemy kilka kilometrów pod górę nieasfaltową drogą wśród drzew i pól. Ku naszemu zdziwieniu naszą trasą wiedzie świeżo namalowany czerwony szlak turystyczny, znakowany tak samo jak w Polsce. Wychodzimy ponad dolinę i są piękne widoki na góry. Jest jesiennie, mnóstwo wokół żółtych drzew. Mijani ludzie przyjaźnie do nas machają i nas pozdrawiają. Dochodzimy do wioski na górze i monastyrów w jej centrum. Cały kompleks robi na nas niesamowite wrażenie. Zarówno w środku, jak i na zewnątrz monastery są przepiekne. Mnóstwo jest niesamowicie zdobionych płyt z ozdobnymi ormiańskimi krzyżami. Ruszamy dalej przez wioskę. Jest wiele domów, które są malusieńkie lub w kiepskim stanie, a widać, że ktoś mieszka. Dochodzimy do dna bocznej doliny, a potem pniemy się stromo pod górę szlakiem. Wychodzimy na łagodny grzbiecik gdzie jest wiatka, woda i miejsce na grila. Jest już zmierzch (koło 18tej) więc stawiamy namiocik i gotujemy jedzonko. Podgrzewamy też pyszny kompocik, który Pawełek zrobił poprzedniego dnia z gruzińskich owoców.
19.10
Wysypiamy się. Budzimy się mając kilka krów i koni dookoła. Jemy spokojnie śniadanie i ruszamy. Prognoza była na cały deszczowy dzień, a jak na razie nie pada. Ruszamy w kierunku kolejnych monastyrów z listy unesco. Ludzie po drodze nas pozdrawiają - prawie wszyscy, których spotykamy. Autka trąbią do nas i kierowcy nas wtedy pozdrawiają unosząc rękę. Najpierw przechodzimy przez jedną wioskę, potem przez kolejny kawałek dzikiego terenu z pięknymi, górskimi widokami i dochodzimy do miasteczka Alaverdi w którym są monastyry Sanahin. Monastyry są bardzo ładne, a obok jest cmentarz gdzie podziwiamy lokalne nagrobki z portretami. Z monastyrów idziemy na plac w miasteczku - to jego górna część. Cała ta okolica skoncentrowana jest wokół głównej drogi biegnącej w dolinie. Dalej są strome, praktycznie pionowe zbocza i na górze znów płaski teren. Zabudowa jest zarówno na dole przy drodze, jak i na płaskich terenach na górze, w związku z tym krajobraz jest niesamowity. Miasteczko Alaverdi również jest częściowo na górze, a częściowo na dole. Znajdujemy po drodze sklep. Paweł wchodzi do środka i rozmawia z mega sympatyczną panią. Pani wypytuje o różne rzeczy i zaprasza abyśmy częściej przyjeżdżali do Armenii. Kupujemy dużą drożdżówkę, lemoniadę i ciastka. Jemy drożdżówkę z lemoniadą pod sklepem, a pani wychodzi do nas i przynosi nam w prezencie kilka cukierków. Jest nam mega miło. Zaczyna padać. To i tak super, że dopiero teraz, kiedy jest 14ta, bo miało padać cały dzień. Idziemy drogą w dół do dolnej części miasta i głównej drogi. Po drodze podziwiamy muzeum starych aut na świeżym powietrzu: królują przeróżne stare łady, poza tym są wołgi, gazy, kamazy, stare mercedesy. Są też marszrutki z poprzedniej epoki. Dochodzimy do małej stacji benzynowej na końcu miasteczka i o dziwo jest tam darmowe wifi.