Kupujemy w barze chaczapuri na pierwszego głoda, ale to akurat jest takie sobie jakościowo. Idziemy do centrum szukając jakiejś knajpki z wifi. Siadamy w knajpce, zamawiamy kompot i jedno danie. Okazuje się że żadna z naszych komórek nie może połączyć sie w knajpkowym wifi. Przemiły kelner udostępnia mi wifi ze swojego smartfona. Rozmawiam przez whatsapp z Levanem, który ma nas gościć w Tbilisi. Mówi nam jak dojechać. Idziemy do metra. Okazuje się, że tu na stacjach metra jest darmowe wifi. Metro jest bardzo przejrzyste dla turystów i bardzo łatwo zapłacić za przejazd. Kupujemy kartę do metra za 3zł i doładowujemy ją dowolną ilością przejazdów (1 przejazd 1,6zł). Metro jest starego typu, czuć tu jeszcze sowieckie czasy. Ale jest najlepszym sposobem przemieszczania się po Tbilisi. Wysiadamy na stacji wskazanej przez Levana. I on przychodzi odebrać nas ze stacji. Idziemy kilka minut do jego domu. Wchodzimy przez dużą bramę na zamknięte podwórze. Levan ma duży dom i w suterenie apartamencik. I ten apartamencik jest cały dla nas. Łazienka, kuchnia, przedpokój i pokój do spania. W przyszłości chce tu zrobić studio nagrań. Bo Levan jest reżyserem filmowym i fotografem. Część ogródka artystycznie przeobraził w miejsca na sesje fotograficzne. W naszym apartamenciku czeka na nas wypasione ciasto. W lodówce jest ileś butelek wina i Levan mówi abyśmy je sobie pili. W szafkach jest jedzenie z którego mamy sobie spokojnie korzystać. Bierzemy prysznic i idziemy z naszego apartamentu na górę do domu naszego gospodarza na herbatę. Jesteśmy zaproszeni do salonu, który jest piękny. Na ścianach jest ileś artystycznych rzeczy, w rogu kominek, są półki z książkami. Levan robi nam herbatę i częstuje czurczhelami czyli gruzińskim smakołykiem - to orzechy zawinięte w "galaretkę" zrobioną z wysuszonych owoców. Siedzimy i rozmawiamy. Potem Levan ma spotkanie, a my idziemy sobie odpocząć. Robimy pranie, ładujemy elektronikę, szuszymy namiot, uzupełniamy bloga. Wieczorkiem znów idziemy do Levana, który częstuje nas różnymi rodzajami serów i chaczapuri i rozmawiamy sobie na różne tematy.
15.10
O 9tej idziemy do Levana na herbatkę. Poza herbatką znów czeka na nas pyszne chaczapuri. Zjadamy, a potem ruszamy razem do miasta. Najpierw idziemy do Polskiej ambasady po to, po co tu akurat teraz przyjechaliśmy czyli na wybory, zagłosować. A potem Levan prowadzi nas przez miasto. Opowiada nam o różnych budynkach, kupuje nam tradycyjne słodycze do spróbowania, wchodzimy do różnych cerkwii, zabiera nas na wystawę fotografi "Old Tbilisi". A potem zabiera do fajnej knajpki z tradycyjnym, gruzińskim jedzeniem. Próbujemy adżarskiego chaczapuri, kinkali i bardzo dobrych gruzińskich lemoniad (Lagitse). Potem jedziemy razem z nim na targi sprzętu foto i video. Na targach jest syty poczęstunek dla wszystkich, więc najadamy się po kokardy. I na koniec zwykłe zakupy w sklepie spożywczym. Chodzi nam po głowie: jak ci ludzie tu żyją przy tutejszych zarobkach? Mały serek do smarowania Almette 16zł, zwykła rybna konserwa 12-18zł. Odczuwam, że jest dużo większa bieda tutaj teraz niż gdy byłam kilkanaście lat temu. Nasz gospodarz widać, że radzi sobie bardzo dobrze w tych warunkach. Po całym dniu w mieście wracamy zadowoleni o bardzo zmęczeni do domu. Wieczór spędzamy na czekaniu na wyniki wyborów, które przez przesunięcie czasu mamy o tutejszej 23ciej.
16.10
Ruszamy z rana do miasta. Najpierw jedziemy do irańskiej ambasady odebrać wizy. Najpierw dostaliśmy przez internet gwarancję przyznania wizy, a dziś mamy ją odebrać w ambasadzie w Tbilisi. Zakładam chustę przed ambasadą i wchodzimy. U pana na recepcji są szafeczki z kluczykami jak na basenie i trzeba tu zostawić plecaczki i telefony. Potem idziemy do pokoju gdzie jest okienko w ktorym siedzi pan konsul. Pobieramy numerek i po jakichś 15minutach już siedzimy przy okienku. Pan daje nam numer konta i mówi gdzie jest bank w którym trzeba opłacić wizę. Wiza powinna kosztować 50 euro, ale wiele ambasad pobiera opłaty jak za tryb ekspresowy i kasuje za wizy 75 euro. I tak też jest i tutaj. Idziemy około 1,5km do banku w którym ambasada ma konto. Czekamy z pół godziny w banku na swoją kolej. Trafiamy na bardzo fajną i kumatą panią, która mówi po angielsku, co jest ważne, bo procedura jest dość skomplikowana. Jedno z nas musi zostać zarejestrowane jako klient banku aby móc wpłacić pieniądze. Trwa to chwilę, ale pani wie jak to szybko ogarnąć. Opłacamy wizy, bierzemy potwierdzenia i szybkim krokiem wracamy do ambasady aby zdążyć przed zamknieciem (otwarta jest od 9 do 13tej). Czekamy z 10 minut i pan konsul daje nam wizy. Wizy są elektroniczne, dostajemy je na oddzielnych kartkach papieru (A4) i nie ma nic w paszportach. Kolejna rzecz to idziemy kupić telefon. Najtańszy smartfon za 350zł. Trudno jest czasem znaleźć wifi, a jakoś potrzebujemy się kontaktować chociażby z hostami z cs. I w Iranie lokalna simka będzie już zupełnie niezbędna. Padło na Xiaomi Redmi 10A. Potem idziemy kupić lokalną kartę sim. Za kartę i 5Gb netu na miesiąc płacimy 35zł. Wybieramy sieć Magti - nie jest najtańsza, ale jako jedyna ma zasięg w wielu miejscach w górach. Potem idziemy na targ i ja kupuję sobie lekką i niemnącą się chustkę na głowę do cerkwi, meczetów i na Iran. I na koniec zwiedzanie. Kręcimy się po uliczkach Starego Tbilisi i wychodzimy na górę z pomnikiem Matki Gruzji i twierdzą. Widok na miasto jest śliczny. Na koniec wsiadamy w metro i wracamy do domu Levana. Chwilę odpoczywamy i idziemy spedzić miły wieczór z Levanem w jego salonie. Oglądamy razem stary gruziński film Blue Mountains: https://youtu.be/sp9LbOGcpWU?si=Z9eQ9AFr0hyJFCNR
Levan ma 2 osobową huśtawkę ogrodową w salonie i daje nam ją do siedzenia by nam się wygodnie oglądało. A potem oglądamy kilka filmów Pawła, które Levanowi się bardzo podobają. Bardzo sympatyczny wieczór.
17.10
Dziś dzień organizacyjno-odpoczynkowy. Siedzimy w naszym apartamenciku u Levana i ogarniamy różne rzeczy. Levan przychodzi w ciągu dnia z przepyszną, domową zupą dla nas. A wieczorkiem my idziemy do Levana na ostatni wspólny, miły wieczorek.
18.10
Pakujemy się, pijemy rano pożegnalną herbatkę z Levanem i w drogę. Robimy zakupy przed wyjazdem i wskakujemy do metra. Jedziemy na ostatnią stację, a potem 5km idziemy na wylotówkę. Na wylotówce stoimy z 10 minut. Zatrzymuje się dla nas dwóch fajnych chłopaków z Turkmenistanu. Jadą aż na granicę z Armenią.