Stoimy na krzyżówce, przez drogę przechodzą krowy. Po chwili zabiera nas bardzo sympatyczny turecki kierowca dużą ciężarówką. Jedzie bardzo powoli pod górę, jest mocno załadowany. Rozmawiamy przez translator. Chce nas zaprosić na herbatę i jedzenie, ale my jedziemy z nim krotki kawałek i nie ma na to czasu. Wysiadamy w Akhalkalaki. On jedzie w kierunku tureckiej granicy, a my w kierunku Armenii. W mieście robimy małe zakupy i idziemy na wylotówkę. Tam łapiemy stopa do kolejnego miasteczka Ninotsminda. Zabiera nas Ormianin mieszkajacy w Gruzji. Wysadza nas na krzyżówce, skąd łapiemy od razu kolejnego stopa 3 wioski dalej. Krajobraz jest przepiekny. Jestesmy na 2000 metrach, wokół ośnieżone szczyty ponad 3tys metrów i piekne jeziora. Jedziemy przez wioski. Przy domach ogromne ilości kostek siana i suszące się na słońcu sprasowane krowie łajna do palenia w piecu (tu nie ma drzew). Wysiadamy i idziemy kawałek pieszo. Wołają nas dwie kobiety siedzące przy drodze. Dają nam jabłka i owoce kaki. I życzą dużo zdrowia i dobrej drogi. Wokół wszędzie ludzie pracują w polach przy ziemniakach. Kolejny stop zabiera nas aż do miasteczka Tsalka. Pan trochę nam opowiada, trochę pokazuje po drodze. Mówi, że zimą ta droga jest zamknięta i ludzie jeżdżą dookoła. Że tu jest -30 stopni, dużo śniegu i zamarznięte jeziora po których jeżdżą ciężarówki. I że ten rejon nazywają gruzińską Syberią. Na koniec pan pokazuje nam kanion z mostem koło miasteczka Tsalka.