Z naszym kierowcą przejeżdżamy Akhaltsikhe, Aspindzę i wysiadamy na odbiciu z głównej drogi do Vardzi. Vardzie to skalne miasto na liście Unesco. Mamy 16km. Chcemy ruszyć pieszo aby znaleźć lepsze miejsce na stopa. Po chwili marszu sam zatrzymuje się koło nas chłopak który się pyta czy chcemy taxi. My mu mówimy, że dziękujemy, że my podróżujemy pieszo i autostopem. Odjeżdża. Po chwili wraca i mówi - wsiadajcie. Zawozi nas pod same kasy skalnego miasta. Po drodze sympatycznie rozmawiamy po rosyjsku. Mówi, że jak skończymy zwiedzać to za jakieś 2h on wróci i przywiezie wino, na koniec daje nam jeszcze owoce. Wstęp to Vardzi to 15 lari czyli około 24zł. Pan w okienku gdy kupujemy bilety z uśmiechem do nas: chcecie tu zostawić plecaki?
Trzeba wejść dość wysoko aby dostać się do pierwszych pomieszczeń skalnego miasta. Jest tu sporo turystów, mimo, że jest już po sezonie. Najfajniejsza jest cerkiew z freskami, w środku, w skałach. W jednej komnacie jest też źródło. Jest też mała część gdzie ciągle mieszkają mnisi, ta część jest niedostępna dla turystów. Przejście całości zajmuje nam około godzinę. Odbieramy plecaki i Paweł zostaje przy plecakach, a ja idę poszukać miejsca pod namiot. Właściwie to mam już pomysł, bo z góry widzieliśmy parking z trawą równo naprzeciw skalnego miasta, z pięknym widokiem na skalne miasto, gdzie stało kilka terenowych kamperów. Przychodzę tam i przy okazji robię też zdjęcia naszemu pluszowemu pająkowi na tle skalnego miasta. Obok stoi wyprawowy, terenowy kamper. Ludzie z kampera do mnie zagadują. To Niemcy na 7 miesiecznej wyprawie. Jadą w 7 terenowych kamperów. Stąd dalej do Armenii, Iranu, Omanu, Arabii Saudyjskiej. Chwila miłej rozmowy i para Niemców z którymi zagadałam zaprasza nas na obiad, który będzie za godzinę. Wracam po Pawła. Naszego kierowcy Gruzina jeszcze nie ma, więc pomyśleliśmy, że zrezygnował z picia wina. Przychodzimy na parking i rozbijamy namiot z widokiem na skalne miasto. Nasi niemieccy sąsiedzi mówią, że w samą porę przyszliśmy na obiad. Przed kamperem pojawia się stolik, krzesła, talerze i kieliszki. Jemy dobry, ciepły obiad i pijemy wino z Austrii z widokiem na skalne miasto. W pewnym momencie podjeżdżanasz gruziński kierowca, który nas tu znalazł. Niemcy załatwiają krzesełko też dla niego, a on stawia na stole dużą butlę lokalnego wina, plastikową półlitrową butelkę jakiegoś mocnego domowego trunku, kilka lemoniad i cieplutkie chaczapuri dla wszystkich. Niemcy nakładają mu obiad. My wykładamy na stół słodycze. Ktoś z sąsiedniego kampera przynosi kolejne wino. I rozmawiamy. Od angielskiego, przez rosyjski, niemiecki, polski i gruziński. Przychodzi kilka innych osób z pozostałych niemieckich kamperów. I po chwili podjeżdżają dwa lokalne auta z sąsiedniej wioski, wysiada kilkowo młodych ludzi, z auta leci skoczna, gruzińska muzyka, a oni zaczynają tańczyć. I wciągają do tańca nas i Niemców. Atmosfera jest nieziemska. Impreza kończy się po 22giej. Nasz Gruzin pyta czy nie chcemy jeszcze z nim pojechać na piwo. My już czujemy wypite wino i jesteśmy zmęczeni więc dziekujemy. Odjeżdża, a my kładziemy się spać. Po pół godziny wraca i nas woła. Już prawie usypialiśmy, ale wychylamy się z namiotu. Przyjechał z 2,5 litrową butelką lokalnego piwa. Chce abyśmy u niego w domu zanocowali i wypili to piwo. No ruszać się stąd już nie chcemy. No to proponuje wypicie tego piwa tutaj. Ja tylko próbuję na smaczek i dziekuję. Co podkusiło Pawła by z nim tą butelkę rozpić tego nie wiem. Ale wiele osób mówi, że upijanie Polaków to sport narodowy Gruzinów. Szczegóły tej nocy pozostawię nieopisane :D Z ciekawostek - Gruzin po tych wszystkich litrach przeróżnych trunków wsiadł w auto i pojechał do domu.
13.10
Trzynastego w piątek. To nie jest łatwy poranek dla Pawła, ale trzyma się nieźle. 3 stopnie w namiocie o poranku pewnie pomogły. Jemy śniadanie i pijemy ciepłą herbatę z widokiem na skalne miasto. Gdzieś zaginęła w akcji Pawła czołówka. Paweł pamięta tylko że z nią chodził w nocy. Pakujemy się i ruszamy. O tej porze droga z Vardzi jest pusta. Idziemy z 5 kilometrów. Ale widoki są tak super, że idzie się bardzo przyjemnie. Spotykamy bardzo sympatyczną parę rowerzystów z Moskwy, która od roku mieszka w Gruzji. Mówią, że jak za kilka dni wrócą z wycieczki to zapraszają nas do siebie. Jest słoneczny, piękny dzień. Po kilku km zatrzymuje się dla nas auto z pozoru pełne. Na dachu kajaki, a w środku sympatyczni Niemcy, którzy przyjechali tu na 3 tygodnie i codziennie robią różne spływy. Zagęszczają się w aucie, biorą nasze plecaki na kolana i jedziemy. Zabierają nas 10km do głównej drogi gdzie oni skręcają w lewo, a my w prawo.