9.10
Wstajemy po 8mej i rozglądamy się gdzie to w nocy rozbiliśmy namiot. Obok jest morze, krzaki są świetne, nie rzucamy się w oczy znikąd. Pakujemy się i idziemy na ławeczkę przy morzu zjeść śniadanie. Zaczyna się mocno chmurzyć. Idziemy z kilometr na wylotówkę z miasta i zaczynamy łapać stopa. Po jakichś 20 minutach zatrzymuje się dla nas przemiły pan. Mówi po angielsku zaledwie kilka słów, ale bez problemu porozumiewamy się gestami i translatorem. Zabiera nas 150km do Trabzonu. Jak tylko wsiadamy do auta zaczyna padać deszcz, a chwilę potem jest zlewa. Nasz kierowca puszcza nam fajną turecką muzykę. W pewnym momencie zatrzymuje się przy restauracji i pokazuje, że idziemy na jedzenie. Zamawia dla nas wypasione tureckie śniadanie, a dla siebie tylko herbatę, więc robi to ewidentnie dla nas. Śniadanie składa się z iluś przeróżnych rzeczy, najadamy się po uszy. Dziękujemy mu bardzo, a on na to pisze nam translatorem: 'to ja dziękuję, że wybraliście mój kraj'. Zostawia nas w Trabzonie z niesamowitym uczuciem wdzięczności i radości. W Trabzonie spędzamy sporo czasu wychodząc na wylotówkę. Główna droga nie ma pobocza, za to jest równoległa, lokalna, przez miasto na której nie ma ruchu przelotowego i jest miejski harmider. Przez cały czas pada mniejszy lub większy deszcz. Pod koniec miasta mijamy stacje benzynowe, a pracownicy stacji pytają się skąd jesteśmy, gdzie jedziemy i kibicują nam. Zatrzymujemy się przy meczecie na kibelek - ponieważ marker się nam wyczerpał to robimy karteczkę stopową wycinając litery w tekturze. Kiedy stajemy na wylotówce bardzo szybko zatrzymuje się nam busik do miasta Rize. Wnętrze to wypasiona limuzyna z siedzeniami pasażerów skierowanymi do siebie. Nasz kierowca właśnie odwiózł tyrystów na lotnisko do Trabzonu i wraca do Rize. Wysadza nas w centrum miasta. Idziemy znów w deszczu na wylotówkę, bo tu jest to samo - droga równoległa dla lokalnego ruchu. I nagle, mimo, że jest dopiero po 17tej, zaczyna robić się ciemno. Jesteśmy zaskoczeni, ale jest to ta sama strefa czasowa co Sofia, a myśmy zrobili jakieś 1700km na wschód. Szukamy więc miejsca do spania, zwłaszcza, że jesteśmy niedospani po poprzedniej nocy. I nagle mijamy jakiś duży pusty teren z krzakami, z każdej strony ograniczony ulicą - coś w sam raz dla nas. Rozbijamy wśród krzaków namiocik i idziemy spać.