8.10
Dziś chcemy wyjechać z Istanbułu i ruszyć na wschód. Wyjazd z 20-milionowego miasta okrążonego autostradami brzmi jak wyzwanie. Nasz host poleca nam stopowe miejsce jeszcze w mieście, przy jednej z ostatnich stacji metra. Idziemy 3km do tej linii metra i jedziemy do miejsca, które nam opisał. Okazuje się, że miejsce jest przy barierce, pośrodku bardzo ruchliwej drogi, gdzie kierowcy ścinają pobocze i przejeżdżają tuż koło nas. Mamy jedną propozycję podwózki zupełnie nie w tą stronę, jednego goscia co może nas podrzucić 2km i tyle. Po godzinie mamy totalnie dość tego miejsca, zwłaszcza, że auta jeżdżą tu prawie wszystkie na lokalnylch blachach i nie widzimy dużych szans na zabranie się daleko. Realizujemy więc mój wcześniejszy pomysł. Jedziemy 5 stacji dalej metrem do lotniska na którym byliśmy kilka dni temu. Tam znajdujemy wifi i opracowujemy dojazd. Z lotniska wychodzimy 3km do zwykłej dzielnicy. Nie możemy znaleźć autobusu, o którym czytaliśmy w necie, ale zagadujemy młodego chłopaka, który mówi po angielsku i pomaga nam po mistrzowsku. Dzwoni do swojego kolegi aby dowiedzieć się wszystkiego, odprowadza nas na przystanek, wsadza do busika i mówi kierowcy gdzie ma nas wysadzić. Jedziemy do wioski Teoeoren na obrzeżach Istanbulu. Tam już jest inny klimat, jest znacznie ciszej niż w mieście, rosną pomidory i papryczki w ogródkach i pieje kogut. Idziemy 5km do naszego miejsca docelowego czyli wielkiej stacji benzynowej przy największej obwodnicy Istanbułu. Modlimy się aby przy upatrzonym przez nas mostku dało się zejść na autostradę. I udaje się - jest mała szpara w siatce przy mocowaniu do mostu, jest trochę wspinaczki, ale zaraz jesteśmy na autostradzie i na stacji. Stacja jest ogromna. Prawie 20 miejsc do tankowania, liczne do ładowania aut elektrycznych, kilka restauracji i Starbucks z internetem. Na stacji jest jakieś 100 aut. Stajemy przy wylocie ze stacji z karteczką Samsun (ponad milionowe miasto jakieś 800km na wschód). Po 2 minutach zatrzymuje się dla nas turecka para mieszkająca w Austrii. Jadą nie tylko do Samsun, ale jeszcze ponad 100km dalej w kierunku Trabzonu czyli tak jak my chcemy. Mamy więc przed sobą długą wspólną drogę. Rozmawiamy ich słabiutkim angielskim i naszym słabiutkim niemieckim plus translatorem. Po kilku godzinach zapraszają nas do restauracji na turecką herbatę. Potem znowu jedziemy kawał drogi i koło północy zapraszają nas na obiad. Tradycyjna zupa, pieczywo, sałatka, papryczki i oczywiście turecka herbata w szklaneczkach. Zupa zakrapiana cytryną i czosnkiem miała bardzo ciekawy smak. A potem jedziemy dalej. Oboje są już bardzo zmęczeni, zmieniają się za kółkiem. Jadą do rodziny na wakacje na 2 tygodnie. Dojeżdżamy do ich rodzinnego Bulancak o 2:30. Miasteczko wygląda tak: mały klif, oświetlone 2m trawy przy morzu, oświetlona droga do biegania, główna droga, gęste bloki i stroma góra. Idziemy ze dwa kilometry i droga do biegania kończy się, a zaczynają się krzaki. Najpierw kładziemy się w pierwszym miejscu pod chmurką, ale nachylenie jest za duże i gryzą nas jakieś meszki. Paweł znajduje więc drugie miejsce, które jest super: płaskie i da się tam rozbić namiot. Jest już po trzeciej, szybko i mocno usypiamy.