Chłopaki zostawiają nas na lotnisku po azjatyckiej stronie Istanbulu. Metro zostało tu doprowadzone dopiero rok temu, więc mamy szczęście. Schodzimy do metra i próbujemy w jakikolwiek sposób zapłacić za przejazd lecz jest to bardzo nielogiczne. Tak samo jak my męczą się obok inni turyści. Zagaduję lokalnego studenta i pomaga nam ze wszystkim. Kupujemy za 11zł Istanbulcard którą od razu doładowujemy. Z tą kartą przejazdy są dużo tańsze i zwraca się ona już po kilku przejazdach. Można używać jednej na kilka osób. Karta działa na wszystko: metro, promy, tramwaje, autobusy, metrobus i Marmaroy czyli szybką podziemną kolej przez cały Istanbul z tunelem pod Bosforem po drodze. Wsiadamy do metra i jedziemy nim jakieś 20km. I ze stacji idziemy jeszcze 3km przez miasto. Idziemy do naszych gospodarzy, ktorzy ugoszczą nas po azjatyckiej stronie Istanbułu. Kaan dużo korzystał z couchsurfingu. Bardzo lubi i podróżować i gościć ludzi. Od dwóch miesiecy ma dziewczynę, której chce pokazać jak fajny jest couchsurfing. Jego mieszkanie jest teraz w renowacji, więc umówili się, że razem ugoszczą nas u niej. Jesteśmy jej pierwszymi gośćmi. Przychodzimy koło 21szej. Zmęczeni, ale szczęśliwi, że udało się dojechać. Zmęczeni, ale szczęśliwi, że udało się dojechać. Zaczynamy rozmawiać, a oni zamawiaja dla wszystkich pizzę. Kaan opowiada o swoich podróżach po Europie, o tym jak pojechał stopem do Norwegii i przypadkowo spał w namiocie w minus 40 stopniach, jak 4 dni spędził w namiocie na stacji benzynowej na niemieckiej autostradzie, bo nie mógł tak długo złapać stopa. Rozmawiamy do późna, a potem idziemy spać. Dostajemy do spania salon z wygodną wersalką.
5 października
Wstajemy raniutko i opuszczamy dom razem z naszymi gospodarzami. Jedziemy najpierw metrem do końcowej stacji, która jest nad samym Bosforem. I stamtąd bierzemy prom przez Bosfor na europejską stronę. Prom też kosztuje poniżej 3zł za przejazd. Bosfor jest piękny. Ruch łódek i promów jest duży. Siedzimy na górnym pokładzie i podziwiamy. Wszędzie na wzgórzach widać minarety meczetów. Dopływamy, znajdujemy fajną ławeczkę i robimy sobie śniadanie na brzegu Bosforu. A potem idziemy na zwiedzanie. Najpierw na plac Taksim, a potem deptaczkiem w kierunku głównych zabytków. Przechodzimy obok Galata Tower. W Starbucksach jest darmowy internet bez konieczności kupowania czegokolwiek, więc zatrzymujemy się przy nich by złapać wifi. Przechodzimy przez wielki most z którego mnóstwo ludzi łowi ryby. I jesteśmy w najbardziej historycznej części Istanbułu. Zaglądamy do meczetu po drodze i idziemy na wielki bazar. A potem wędrujemy na główny plac i idziemy do Hagia Sofia, wielkiego meczetu, który kiedys był bazyliką. Zdążamy tuż przed zamknięciem go na modlitwę. Kolejki są ogromne, ale idą dość sprawnie. Hagia Sofia robi wrażenie. Jest ogromna i bardzo ciekawa architektonicznie. Zanim wyjdziemy zaczynają się już modlitwy w części modlitewnej. Potem idziemy do znajdującego się po drugiej stronie placu Błękitnego Meczetu. Tu akurat otwierają go po 1,5h przerwy na modlitwę. Kolejka ma jakieś 500 metrów, ale też idzie sprawnie. Meczet jest przepiękny. Bardzo mi się podobają malowane kopuły i filary. Kupujemy sobie ciepłe kasztany do jedzenia z przydrożnego kramiku. I wracamy na wybrzeże i promem wracamy na azjatycką stronę. A potem metrem w okolice naszych gospodarzy. Oni wracają z pracy dopiero 19:30, więc mamy jeszcze trochę czasu. Idziemy do sklepu na zakupy. Niektóre rzeczy są tańsze, inne droższe niż w Polsce, ale generalnie jest ciut taniej. Alkoholu nie ma w zwykłych sklepach, jest w specjalnych sklepach z alkoholem i jest bardzo drogi. W Turcji nie ma problemu z toaletami w centrum miasta. Przy meczetach są wszędzie darmowe toalety. Więc nawet w dzielnicy mieszkaniowej znajdujemy meczet i mamy elegancki kibelek. Siedzimy w parku i czekamy do 19:30. Obok piknikują sobie kobiety z dziećmi. Potem wracamy do naszych gospodarzy i dziś my szykujemy obiad. Po jedzeniu siadamy i rozmawiamy. Turcy mają teraz bardzo trudno aby zdobyć wizę do Unii Europejskiej. Zaproszenia, wszystkie rezerwacje i dość wysokie opłaty wizowe (np do Skandynawii 170euro). Więc dlatego granica bułgarsko-turecka była dość pusta. Nasi gospodarze wybierają się na wakacje do Bośni, Serbii lub Albanii, bo tam nie potrzebują wizy. Rozmawiamy do późna, a potem idziemy spać.
6 października
Nasi gospodarze są tak zmęczeni, że biorą pół dnia wolnego w pracy. Dzięki temu nie musimy wychodzić z nimi wcześnie rano i mamy spokojny poranek. Dziś chcemy pochodzić po azjatyckiej stronie Istanbułu i spotkać się z jednym couchsurferem. Podjeżdżamy metrem do Uskudar i dalej idziemy pieszo. Mijamy knajpki gdzie panowie piją herbatę z tradycyjnych szklaneczek i grają w różne gry, mijamy stary cmentarz, liczne knajpki z małymi stoliczkami i stołkami. Dochodzimy do Kadikoy. To taki centralny punkt - koniec metra, miejsce odpływania promów i dworzec miejskich autobusów. Stamtąd wchodzimy w dziecnicę Moda i dalej ruszamy promenadą. Mamy stąd super widoki na europejską część. Spotykamy się w knajpce z couchsurferem o imieniu Laurie. Jest Brytyjczykiem, który pracuje z różnych miejsc na świecie. Obecnie przez miesiąc jest w Istanbule. Po spotkanku idziemy dalej przez dzielnicę Moda. Jest bardzo ciekawa i podoba nam się jej klimat. Jest dużo knajpek i obcokrajowców. Potem załatwiamy nasze formalności: wypłacamy pieniądze z Revoluta wykorzystując bezprowizyjny limit wypłat i wymieniamy je na euro - będziemy w dalszej części podróży potrzebować euro. Potem jedziemy kilka stacyjek metrem do miejsca skąd mamy 3km do naszych gospodarzy. Idziemy przez różne uliczki, po drodze kupujemy 4kg melona, który kosztuje nas 8zł. Zachodzimy też do sklepu monopolowego, bo w zwykłych spożywczakach nie ma alkoholu. Paweł kupuje piwo dla siebie i dla naszego gospodarza. Jedno piwo kosztuje około 7zł, alkohol w Turcji jest ogólnie drogi. Czy już gdzieś pisałam, że w Istanbule jest mnóstwo kotów? Kota widzi się średnio co 10 metrów. Wchodzą do sklepów, leżą na wystawionym towarze, śpią pod samochodami i na samochodach. Ludzie są do nich bardzo przyjaźnie nastawieni. W wielu miejscach jest zostawione jedzenie dla kotów i budki. Przychodzimy do domku, a nasi gospodarze mają dziś plany na wieczór, więc zostawiają nas w domku. Chyba już nas poznali na tyle, że nie musimy wychodzić kiedy oni wychodzą. Odpoczywamy sobie wieczorkiem, robimy pranie, ja zaszywam dziurkę w spodniach, zgrywamy zdjęcia i zajadamy wielkiego melona :)
7.10
Wysypiamy się. Koło południa nasi gospodarze chcą jechać na śniadanie do miasta i pytają się czy do nich dołączymy. Chętnie się zdadzamy. Ponoć śniadanie w Turcji to największy i najważniejszy posiłek, ważniejszy od obiadu. Oni są na tyle głodni, że postanawiają wziąć taksówkę i zabierają nas ze sobą. Jedziemy do dzielnicy Kadikoy. Siadamy w bardzo przyjemnej knajpce z wieloma stolikami na zewnątrz. Nasi gospodarze zamawiają dla siebie śniadanie dla dwojga za około 100zł. My zamawiamy dwa śniadania po około 25zł każde i patrzymy co będzie. Po chwili na stole pojawiają się talerze i mnóstwo malutkich półmiseczków z różnymi rzeczami. Wygląda to prześlicznie i jest tego naprawdę dużo. I w cenie jest do woli dolewek herbaty w ślicznych, tureckich szklaneczkach. Najadamy się wszyscy do syta i jeszcze zostaje. Jesteśmy pod wrażeniem niektórych smakołyków np pasty tahini przyrządzonej na słodko. Nasi gospodarze zostają na mieście robić zakupy, a my decydujemy się na piechotkę wrócić do domu - dostaliśmy klucze - ewidentnie totalnie już nam zaufali. Mamy z 7km, a droga wiedzie raz to stromo w górę, a raz stromo w dół. Mijamy całe setki kotów, bo co sto metrów to jest jakiś kot. Robimy zakupy na drogę i spędzamy wieczór na załatwianiu różnych rzeczy w internecie.