4 października
Wstajemy bardzo wcześnie i wychodzimy razem z Boyo. Podwozi on nas swoim autkiem do miasta gdzie przrsiadamy się na metro. Jedziemy najdalej jak się da metrem i dalej autobusem dojezdzamy do miejsca gdzie obwodnica łączy się z autostradą w stronę Turcji. Tam jest znane już nam miejsce stopowe. To samo z którego łapaliśmy stopa do Plovdiwu. Tym razem mamy karteczkę 'Istanbul' i około 600km do przejechania. Jest duży ruch, ale bardzo mało aut na tureckich numerach. Po dwóch godzinach stania zabiera nas bardzo sympatyczny człowiek z Cypru, który mieszka w Londynie i właśnie sprowadza z Londynu przyczepę campingową na sprzedaż. Jedziemy więc busikiem z ogromną przyczepą za nami. Jedziemy przez to bardzo wolno, tak, że czasem nawet jakaś ciężarówka nas wyprzedza. Nasz kierowca na 3 paszporty: Brytyjski, Turecki i Cypryjski czyli unijny. Mówi angielskim z londyńsko-tyreckim akcentem, więc nie zawsze wszystko udaje mi się zrozumieć. Koło 14tej dojezdzamy na granicę. Bułgarska część bardzo formalnie. Za to turecka część przemiło. Paszporty sprawdza nam przemiła, młoda pani, śmieje się do nas i podoba jej się, że jedziemy stopem. Wbija nam stemple do paszportu, mówi: witajcie w Turcji, i jesteśmy. Idziemy ze 100metrów i zaczynamy łapać stopa. Ruch jest bardzo mały. Jedzie średnio jedno auto na 5 minut. Dużo aut całych pełnych - jak nie ludźmi to rzeczami. Po 2 godzinach zatrzymuje się dla nas autko. Dwóch chłopaków wraca z podróży służbowej do Sofii. Jadą obwodnicą Istanbulu i mówią, że podrzucą nas na lotnisko do którego dojeżdża metro. Jedziemy ze dwie godziny i bardzo miło nam się rozmawia po angielsku. Na stacji chłopaki kupują nam wodę. Autostrada jest nowoczesna i czteropasowa, duża różnica po Bułgarii.