22.09
Budzę się po 6tej i dalej mnie mdli. Paweł podgrzewa mi wodę do picia. O niczym do jedzenia nie ma mowy. Leżę sobie w namiocie czując się dość słabo do około 9tej. Potem próbujemy się ruszyć. Człapię 2km do głównej drogi. Tam łapiemy na stopa przesympatycznych ludzi, którzy zabierają nas do Bańska. Pan wspomina jak w latach 80tych był w Lublinie i bardzo miło wspomina atmosferę i ludzi. Orientuje się też świetnie w polskiej i europejskiej polityce i jest bardzo prozachodni. Wysiadamy w Bańsku i człapiemy pod Billę. Paweł kupuje sobie różne smakołyki na które miał ochotę po zejściu z gór, ja nawet nie wchodzę do sklepu, bo ciągle mnie mdli. Potem przechodzimy się po centrum. Bardzo sympatyczne miasteczko, z ilomaś starymi domami i wysokimi górami w tle. Znajdujemy knajpkę z gniazdkami i wifi i wchodzimy na kawę, herbatę, szejka, ładowanie i internet.
Siedzimy ze 3 godziny w knajpce, a potem ruszamy za miasteczko w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Ja się ciągle źle czuję i marzę aby jak najszybciej się dziś położyć. Idziemy najpierw na jedną stronę drogi - okazuje się, że są tam pastwiska - owce, krowy, konie i wielkie ujadające psy. Zupełnie nie są to tereny do spania. Za to po drugiej stronie drogi są tereny uprawne. Pola, krzaki, łąki - czyli to czego nam potrzeba. Znajdujemy bardzo fajne miejsce - widoczek na Pirin z jednej strony, na Riłę z drugiej. Paweł rozstawia namiot, a ja zalegam na karimacie. Cały czas czuję, że coś mi jeszcze siedzi na żołądku, dziś nic nie jadłam, na myśl o jedzeniu mnie mdli. Ale zasypiam dziś bardzo szybko i mocno.