15.09
Czas ruszać znów w góry. Żegnamy się na razie z naszym gospodarzem w Sofii. Zostawiamy u niego część rzeczy, bo z jedzeniem na 7 dni i ostrymi podejściami nie dalibyśmy rady z tak ciężkimi plecakami. Idziemy najpierw do sklepu na duże zakupy. A potem idziemy 2km do małej stacji kolejowej na granicy Sofii. Tam oglądamy klimacik małej stacyjki, taka trochę Polska z lat 80tych. Stacja prawie pusta, ale jest naczelnik, zawiadowca, pani sprzedająca bilety i pani w pomarańczowym - chyba sprzątajaca, choć stacyjny kibelek należy to tych najobrzydliwszych i niemożliwych do wejścia, z odchodami wszędzie na podłodze. W otwartym powieszczeniu pracowników widzimy wyglądające starodawnie dźwignie i lampki. Nadjeżdża pociąg do miasteczka Piernik, wsiadamy, ale pociąg stoi. Po chwili mija nas drugi pociąg. Wtedy widzimy z pociągu jak pan naczelnik przekłada dźwignię i migoczą różne lampki, a wtedy pan zawiadowca w wielkiej czapie wyciąga zielony lizak i nasz pociąg rusza. Jedziemy 14km, dwie stacje. Wysiadamy w wiosce która jest tuż przy wjeździe drogi z centrum i południa Sofii na autostradę. Na street view wypatrzyliśmy, że droga tu jest jednopasmowa i jest przystanek. Łapiemy z karteczką i choć chwilę stoimy to w końcu łapiemy stopa tam gdzie chcemy czyli do Blagoevgradu. Jedziemy z chłopakiem, który mówi po angielsku, chodzi często po Rile i jest fanem minimalizowania wagi plecaka ile się da. Nasze plecaki wagowo go przerażają - on śpi i je w schroniskach. Wysiadamy tuż przed miastem przy odbiciu na Rilski Monastyr. Ale że tą drogą można dojechać w kilka miejsc to stoimy z godzinę. W końcu decydujemy się przejść 2km do rozstajów. I tam już od razu zatrzymuje się nam pierwsze auto. Dwóch chłopaków jedzie dokładnie do Rilskiego Monastyru. Monastyr jest piękny i otoczony górami. Cerkiew ma freski zarówno na zewnątrz jak i w środku. Mi się niesamowicie podoba. Jest wczesne popołudnie, więc siadamy sobie na dziedzińcu i obserwujemy monastyrowe życie. Koło 17tej idziemy rozbić namiot w okolicy. Paweł znalazł fajne miejsce nad rzeką do którego trzeba zejść po tak stromym zboczu, że nikt tam nie będzie chodził. Kończymy rozbijać namiot i zaczyna padać deszcz. Pada niecałą godzinkę. Potem gotujemy i pijemy wieczorną herbatkę. Zasypiamy wsłuchując się w szum potoku.