11.09
Wstajemy, jemy śniadanko i ruszamy dalej. Jest rześki, słoneczny poranek. Idziemy dalej doliną rzeki. Najpierw prowadzi ona na parking z którego można ruszać na diabelską ekościeżkę. Z tego parkingu ludzie jadą dalej na północ. A my ruszamy doliną w górę potoku. Dolina jest piękna - jak jedna z dzikich dolin Beskidu Niskiego. Idziemy przez nią gruntową drogą. Tak jak u nas są przydrożne kapliczki, tak tu wszędzie są kraniki z wodą. Od jednego z kierowców dowiedzielismy się, że ludzie tutaj wierzą, że ten kto postawi kranik z wodą to będzie miał szczęście w życiu. Więc kraniki są wszędzie. Czasem co 100m. Niektóre tak wypasione, że aż trudno uwierzyć. Przez całe Rodopy nie mieliśmy nigdzie problemów z wodą.
Apropo wypasionych kraników - idziemy doliną dalej i w pewnym momencie jest kranik full-wypas. Przy drodze jest kranik - z kubeczkiem do picia, gąbeczkami i płynem do naczyń. Obok plac zabaw dla dzieci, są nawet zabawki w piaskownicy. Obok grill pod dachem i drewno. Obok wiata z dwoma stołami z ceratami i sól w solniczkach na stołach. Obok ławki i stoliki i pod daszkiem kredens. W kredensie talerze, szmatki, sztućce, garnki, kawa, herbata, cukier itp. I to wszystko głęboko w lesie w dolinie. Tak, człowiek który to postawił pewnie ma duuużo szczęścia w życiu.
Dochodzimy do drogi. Dalej klimaty jak z Beskidu Niskiego. Ruch jest malutki. Chcemy przejsc 1,5km do kolejnego kraniku z wiatą i zatoczką dobrą na stopa. Ale nie udaje nam się tam dojść, bo po drodze zgarnia nas sympatyczny pan dostawczakiem. Jedziemy z nim kilkanaście kilometrów do miasteczka Dospat. Jedziemy przez prześliczny teren w stylu Beskidu Niskiego, tylko na horyzoncie wystają w oddali szczyty gór co mają prawie 3 tysiące metrów. W Dospacie zatrzymujemy się na chwilę, siadamy na ławkach przy meczecie i szukamy w necie kogoś kto mógłby nas ugościć w Sofii. W tle słychać śpiew muezina. Dostajemy pozytywną odpowiedź i ruszamy dalej. 500m od meczetu jest miejsce z pięknym widokiem na jezioro. Kojarzy nam się to ze skandynawskimi jeziorami. Łapiemy zalej stopa. Zabiera nas pan w średnim wieku który jedzie do miasteczka Batak. Staramy się po drodze rozmawiać miksując polski, bułgarski, rosyjski i angielski. Pan pracował w Szwecji jako stolarz. Jedziemy przez głębokie świerkowe lasy, mijamy kolejne jeziora, przy których ludzie na dziko biwakują namiotami i przyczepami. Przejezdzamy przez przełęcz 1600m.