Wychodzimy na drogę i po chwili zatrzymuje się chłopak jadący 15km dalej. Mieszka tutaj i codziennie dojezdza do Plovdivu do pracy. Wysadza nas w wioseczce w głębokiej dolinie. Idziemy sobie kilometr na koniec wioseczki oglądając widoczki dookoła. Stajemy i łapiemy stopa. Zabiera nas wesoły pan, który jest górnikiem i jedzie do miasteczka Madan do pracy. Jedziemy z nim około 50km, przez góry, przez wysoką przełęcz. Auto jest bardzo stare i zdezelowane, kierowca pali papierosy i słucha rytmicznej bałkańskiej muzyki i śpiewa. Jest klimat :) Rozmawiamy bułgarsko-polskim i jakoś się dogadujemy. Zostawia nas na początku miasteczka Smolyan, ktore ciągnie się przez 10km. A nam trzeba dokładnie na jego koniec. No to łapiemy stopa. Po chwili zabiera nas miejscowy pan który jedzie do centrum i zawozi nas jeszcze kawałek dalej. Smolyan to całkiem spore miasteczko. Ma nawet Billę i Lidla. Jest przepięknie otoczone wysokimi górami. W pięknym miejscu na tle gór jest też meczet. I oczywiście mnóstwo cerkwi. Jesteśmy kilkanaście kilometrów od granicy z Grecją. Chcemy dziś nocować koło miejsca gdzie jest woda, a na przełęcz wyjechać stopem jutro rano. Na końcu miejscowości na mapie jest kranik. Idziemy stromo pod górę i rzeczywiście - jest kranik z którego leciutko ciurka woda. Znajdujemy miejsce pod namiot zaraz za miejscowością. Nad nami wielka skalista góra Sokolica - i rzeczywiście - urwisko takie jak na naszej Sokolicy w Pieninach. Rozbijamy namiot, gotujemy i idziemy spać.