Milen zabiera nas do swojej znajomej pod Sofię. Mieszkają w wiosce Gabra pośród gór. Kalinka jest totalnie niewidoma, a mimo to chodzi po górach, wspina się, chodzi po jaskiniach, podróżuje, jeździ na rowerze. Jej mąż też jest niewidomy i oboje pracują w fundacji dla niewidomych. Ich dom jest niesamowity, pełen magii i dobrej energii. Taki ekowioskowy klimat. W ogrodzie drzewa owocowe. Poprzedniego wieczora było wesele znajomych u nich, więc w ogrodzie jest sporo kostek siana do siedzenia, a na drzewach wisi ileś ozdobnych słoików ze świeczkami w środku. Kalinka ma 4 psy, 3 labradory, które są ich psami przewodnikami i jeden kundelek. Kiedy przyjeżdżamy z Forestem to już pięcio-psowa zwariowana ekipa biega dookoła i się bawi. Do tego są jeszcze koty. Tu jest w końcu chłodniej, jesteśmy prawie na 1000 metrów i mają być też dwa chłodniejsze dni. O zmierzchu siadamy przy ognisku. Jemy jedzenie, które zostało po weselu i pijemy radlerki. W oddali krążą burze i przez chwilę lekko kropi deszcz. Czasami gdzieś daleko słychać wycie szakala. Dostajemy do spania łóżko, a właściwie wygodny materac ułożony na paletach w kuchnio-salonie.
4.08
Rano śpi z nami czarna mała, bardzo miziasta kotka. Wstajemy i gospodarze robią nam kawę i herbatkę z lipy. Podziwiam jak są aktywni mimo, że są niewidomi. Jak gotują, nalewają wrzątek, posługują się internetem. Dają nam słonego sera owczego od sąsiadów - smakuje super, duuużo lepiej niż ten ze sklepu. Dostajemy też na drogę swojski miód. Czujemy się u nich świetnie. Na koniec żegnamy się i Milen zawozi nas na obwodnicę Sofii, w miejsce gdzie krzyżuje się ona z wylotówką na Plovdiv. Niby to autostrada, ale nie autostrada. Na zjeździe stoją zaparkowane na poboczu auta. Przebiegamy "autostradą" ponad naszą drogą i już jesteśmy po drugiej stronie. Zaraz za zjazdami na autostradzie jest zatoczko-parking i przy nim sklep. Łapiemy tam stopa. Po drugiej stronie autostrady stoi policja i poszukuje aut z migrantami. Ludzie zatrzymują się na pasie awaryjnym by kogoś wysadzić lub pójść w krzaki. Taka to autostrada ;) Po 15 minutach łapiemy stopa do samego Plovdivu. Sympatyczny starszy pan mówi płynnie po angielsku, bo ma żonę Japonkę i często podróżują. Podróż mija nam na miłej rozmowie. Pan podrzuca nas praktycznie pod samo stare miasto w Plovdivie.