Chcemy jeszcze tego dnia podjechać kawałek na zachód. Momentalnie zabiera nas busem sympatyczny miejscowy pan i podwozi nas ciut dalej niż jedzie, na parking z widokiem. Cały krajobraz przez który jedziemy jest nieziemsko piękny, a miejsca w których łapiemy stopa są tak cudowne, że możemy stać tam długo. Ale nie stoimy długo. Po 10 minutach zatrzymuje się dla nas kamper i sympatyczna para Hiszpanów zabiera nas dokładnie tam gdzie chcemy (a gdzie dziś już nie liczyliśmy, że uda nam się dotrzeć) czyli do latarni morskiej Neist Point. W świetle wieczornego słońca suniemy przez oszałamiająco piękny krajobraz i rozmawiamy. Ostatnie kilometry drogi to jeden pojedynczy, wąski pasek szosy z mijankami, z tysiącem dziur i z owcami zewsząd wychodzącymi na drogę. Chyba nie pisałam jeszcze o wrzosach - tu na tej wyspie jest największe wrzosowisko jakie widziałam w życiu - całe, wielkie fioletowe dywany porastają zbocza. Dojeżdżamy na półwysep. Hiszpanie będą tu spać w kamperze na parkingu, my rozbijamy namiot z widokiem na klify oświetlone zachodzącym słońcem. Sama latarnia jest na końcu półwyspu za skalistą górą. To świetne miejsce na zachód słońca. Piękne klify, cudnie położona latarnia i bardzo zielona trawa dookoła.
9.08 środa
W nocy wiatr ustał i wstajemy rano w przepięknym krajobrazie i tabunie meszek. Pakowanie idzie więc w rekordowym tempie.