6 luty
Wstajemy po 3ciej. Pakujemy się po cichutku i przed 4tą wychodzimy zamykając drzwi i wrzucając kluczyk z powrotem do domu przez okno. Idziemy pieszo przez uśpione miasto. Jest puściutko. Dochodzimy na dworzec, a dworzec zamknięty. Próbujemy wejść na perony. Udaje nam się to dookoła i przez teren na który nie jesteśmy pewni czy możemy wejść. Ale lądujemy na peronie - Paweł ocenia, że perony wyglądają jak te w Biłgoraju 30 lat temu. Nigdzie ani rozkładu, ani żadnego wyswietlacza - tylko zegary dworcowe i głosniki w starym stylu. 10 minut przed odjazdem pociagu zaczynają się schodzić jacyś pracownicy, coś sie w koncu dzieje. 5 minut przed odjazdem chyba otworzono budynek dworca, bo przyszła dwojka innych pasazerów. Pociąg wjeżdża z bocznicy 3 minuty przed odjazdem. Maszynista mówi po angielsku i zaprasza nas do środka. Wsiadamy i odjeżdżamy punktualnie. W środku rozkładane wygodne fotele, choć widać, że lata swietności mają już za sobą. Konduktor chodzi i na papierowym bloczku wypisuje bilety. Za 70km płacimy około 16zł od osoby. Dojeżdżamy o świcie do Zenicy. Jest zimny, mglisty poranek. Idziemy do sklepu Konzum (sprawdzonego już w Mostarze i Sarajevie) który właśnie o 7mej się otworzył. Robimy zakupy na najbliższe dni. A potem wychodzimy kawałek za miasto i łapiemy stopa. Po chwili zatrzymuje się pan mówiacy po angielsku, który zabiera nas w okolice Vitez. Tam próbujemy dalej łapać stopa z karteczką "Jajce". Jest mgła, -1 stopień i wrażenie mocnego zimna. Stoimy z godzinę. W końcu zabiera nas chłopak jadący do miasteczka Travnik. Popsuło mu się auto, mechanik coś tam zrobił i polecił mu się przejechać. I właśnie zabrał nas po drodze. Usterka nie do końca usunieta, bo z tyłu auta ciagle wydobywa się dym. Kierowca zistawia nas 2,5km przed Travnik. Postanawiamy pieszo dojść do miasta aby trochę się rozgrzać. I nagle koło nas zatrzymuje się auto. 'Jedziecie do Jajce?' - pyta kierowca - 'no to wsiadajcie'. Okazuje się, że kierowca widział nas z karteczką w Vitez, ale musiał jeszcze zajechać coś kupić. Jak wrócił to już nas nie było. I wypatrzył nas 10km dalej. Do Jajce jest około 70km wiec cieszymy się bardzo. Mgła się kończy, pojawia się słońce, a wokół są piękne góry. Rozmawiamy z naszym kierowcą bośniacko-polskim i dogadujemy się bardzo dobrze. Kierowca zostawia nas w Jajce koło starego miasta. Zrobiło się bardzo ciepło. Chowamy kurtki - ciężko uwierzyć, że to luty. Idziemy najpierw zobaczyć wodospad z którego słynie to miasto. A potem stare miasto. Bardzo ciekawe są katakumby - podziemna cerkiew. Po obejrzeniu starego miasta ruszamy na wylotówkę. Po 200m przechodzimy kolo samochodu przy którym stoi chłopak i kiedy nas widzi wręcza nam dwie butelki wody i życzy po angielsku dobrej drogi. Ja się pytam czy przypadkiem nie jadą do Mrkonic Grad (jadą we dwójkę z żoną). Oni na to, że właśnie tam jadą i zapraszają nas do auta. Cieszymy się bardzo, bo stamtąd będziemy mieli już tylko 7km do naszego miejsca docelowego. Rozmawia nam się super. Oni mieszkali przez 5 lat w Szwajcarii i wrócili do Bośni, bo tu czują się lepiej. On jest z Bosni, a ona z Chorwacji. Kiedy dojeżdżamy na krzyżówkę stwierdzają, że podrzucą nas na miejsce i tak dojeżdżamy do znanego mi już sprzed lat magicznego miejsca w lesie pośród gór, o nazwie Zelenkovac.