Spacerujemy po starym mieście, idziemy na pyszne lody. Duże lody włoskie są tu po 1,6zł. Miasto jest puste, wiekszość sklepów i kafejek jest pozamykanych. Dopiero zaczynamy rozumieć, że tak samo jak Kaszan, Yazd jest miastem pustynnym gdzie w lecie temperatury w ciagu dnia są po 50 stopni i te miasta zaczynają żyć dopiero po zmroku. Idziemy do muzeum z młynem wodnym, które nas zaskakuje jak jest ciekawe. Schodzimy ponad 20 metrów pod ziemię. I pierwszy raz widzimy na żywo qanat, czyli podziemny kanał z wodą dzięki którym pustynne miasta mogły w ogóle istnieć. Jest to niesamowite jak kiedyś (tysiace lat temu) budowano takie qanaty, często ponad 100m pod ziemią. Najdłuższy qanat miał 85km. Potem chcemy usiąść w jakiejś kafejce na dachu, ale okazuje się, ze prawie wszystkie są zamkniete. Otwarta jest jedna gdzie dostajemy bardzo turystyczną cenę, na gorze tak sobie nam się podoba i generalnie mamy na tyle niesmak że wypijamy herbatę i wychodzimy. Decydujemy sie poczekać do 17tej az otworzą "Painting house" - kafejkę w ktorej bylismy poprzednio. Atmosfera tu jest bardzo przyjemna. W dodatku pojawia się wycieczka emerytów z dalszej części Iranu - dają nam slodycze i pozdrawiają nas. A potem pan z tej wycieczki spiewa piękną pieśń. Cieszymy się tym miejscem i wiemy ze Yazd jest jednym z naszych ulubionych miejsc w Iranie. Wracajac zatrzymujemy się na falafla, potem robimy jeszcze drobne zakupy. I wchodzimy do piekarni gdzie na bieząco wypiekane sa lokalne chlebki. Na naszych oczach pan formuje odpowiedni kształt i kładzie na rozgrzane kamienie w piecu. Prosimy o dwa chlebki i panowie nie pozwalają nam zapłacić. Chlebki są cudowne, pachnace i gorace - muszę je nieść na początku przez materiał. Wracamy do domu. Gospodyni czestuje nas obiadkiem - ryz z fasolka i miesem i do tego pomidorki zapiekane z ziemniaczkami i serkiem. Mohammad pokazuje nam różne Irańskie tradycje i ogladamy dokument o qanatach. Pomaga nam też kupić kolejne bilety autobusowe na kolejne odcinki naszej trasy.
11 grudnia
Dzień odpoczynkowy. Jemy śniadanko, zgrywamy zdjęcia, przygotowujemy się do dalszej podróży. Wieczorkiem wychodzimy i idziemy najpierw do naszego ulubionego baru zjeść po falafu. Pracownicy już się śmieją jak nas znowu widzą. Przez translator pytają skąd jesteśmy i piszą że cieszą się że jesteśmy tutaj i w ich kraju. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie. Potem zamawiamy snapa na dworzec. O 22giej ruszamy nocnym autobusem do Teheranu. Fotele są wielkie ale rozkładają się tylko troche i nie śpi się aż tak wygodnie jak byśmy się spodziewali.