18.09
Wysypiamy się. Budzi nas całkowicie niebieskie niebo. Gdy pijemy poranną herbatkę słońce zaczyna pięknie oświetlać czubek najwyższego szczytu w głębi doliny. Na spokojnie jemy śniadanie, pakujemy się i koło 9tej ruszamy. Na start mamy 450m podejścia. Wchodzimy w bajkową, tatrzańską krainę, ze stromymi poszarpanymi szczytami ponad nami i pięknymi jeziorkami wokół nas. Po 2 godzinach dochodzimy do schronu Strašneto Ezero nad pięknym jeziorem. Zastanawiamy się czy tam nie spać. Schron jest kamienno-drewniany, na kilkanaście osób. Jednak konstrukcja jest mocno nadszarpana, prycze opadły i są pochyłe. Klimat chatki jest dość surowy. Gotujemy w schronie obiadek, wpisujemy się do książki (w której jest trochę innych polskich wpisów). Mija nas czwórka sympatycznych Niemców, którzy idą dalej aż do schroniska Rybni Ezera. Po odpoczynku decydujemy się ruszyć dalej. Kawałek dalszej trasy jest wzdłuż łańcuchów. A potem dochodzimy na przełęcz i krajobraz z tatrzańskiego zmienia się znów w połoninkowy. Schodzimy w dół na przełęcz. Po drodze mijamy śliczne jeziorka. Wokół nas widoki na wiele różnych górek. Jest przepięknie. Dochodzimy do schronu Kobilino Branise na przełęczy 2150m. Przy schronie siedzą i jedzą nasi Niemcy. Siadamy i rozmawiamy. Wymieniamy się też numerami telefonów i mamy zaproszenie do Bawarii. Do schroniska jest stąd jeszcze 4,5h drogi, więc Niemcy decydują się jednak zejść w dolinę (stąd zaczyna się długa dolina, w której leży m.in Rilski Monastyr), a na Ribni Ezera dotrzeć kolejnego dnia. Zostajemy sami przy schronie. Schron lata świetności ma już za sobą. Tak lecących ścian dawno nie widziałam. Ale w środku prycze na 16-20 osób, piec, stoliki. Dla nas to wszystko czego nam trzeba. Zostajemy :) Siedzimy najpierw na zewnątrz i suszymy namiot. Po chwili podchodzi para ludzi z plecakami - okazuje się, że to Polacy. Siedzimy i rozmawiamy, oni częstują Pawła polskim Żywcem. Czyli i dziś jest piwko po dniu trasy :) Oni schodzą spowrotem w dolinę, a my zostajemy sami w chatce. Wokół tylko konie i krowy. Szlak jest puściutki, godzinami nie przechodzą żadni turyści. Gotujemy jedzonko i odpoczywamy. W nocy niebo nad chatką jest pełne gwiazd, a wokół chatki wszędzie śpią krowy. Przy wyjściu na zewnątrz z latarką widać kilkadziesiąt świecących się krowich oczu. Gdy kładziemy się spać pojawiają się właściwi lokatorzy chatki czyli myszy. Podwiesiliśmy tylko jedzenie, ale że myszy szykują sobie właśnie legowiska na zimę i zainteresowały się również jedzeniem mojej reklamówki i wchodzeniem do Pawła plecaka to podwieszamy w końcu prawie wszystkie nasze rzeczy, a myszom rzucamy ćwierć bułki aby się najadły i przestały harcować.